środa, 20 marca 2013

1K wyświetleń + nowość /Ch


Witam serdecznie!
Tak oto nadeszła środa, i czas w którym bardzo, ale to bardzo chciałbym Wam podziękować za wsparcie i zainteresowanie blogiem. Kilka dni temu został przebity próg tysiąca wyświetleń.

Tak naprawdę myślałem, że po kilku tygodniach prowadzenia bloga stracę zapał i wszystko pójdzie w zapomnienie… Jednak jest wręcz przeciwnie. Zaskoczyło mnie to. Wciąż mam ochotę pisać, a co najważniejsze publikować.

Jako, że jest to w pewnym sensie święto, postanowiłem opublikować moją pierwszą poważniejszą pracę konkursową, która nie trafiła do szuflady. A także przygotowałem zakładkę bohaterowie. xd


A więc gorąco zapraszam. : )


***
Nazywam się Jennifer Lynwood. W dzisiejszej gazecie możecie przeczytać o niezwykłym dniu, jaki przeżyłam w zeszłym tygodniu. Zazwyczaj w moim życiu nie ma sensacji. Ale to się zmieniło w ostatni czwartek. Z początku wszystko szło we właściwym kierunku. Podałam rodzinie śniadanie. Zajęłam się pracami w domu. Uprałam brudne ubrania, przygotowałam obiad, odebrałam listy i wypielęgnowałam ogród. Zrobiłam wszystko, co zaplanowałam. Następnie załatwiłam sprawunki. To był dzień jak co dzień. Spokojny, jakbym polerowała rutynę swojego życia, nadając jej idealny połysk. Stąd moje zdziwienie, gdy otwarłam szafę w holu, żeby wyciągnąć nieużywany rewolwer. Kilka minut później strzeliłam sobie w skroń.
Moje ciało znalazła sąsiadka, pani Martha Huber, którą przestraszył huk. Jest ciekawska, więc musiała znaleźć pretekst, by do mnie zajrzeć. Po chwili wahania postanowiła oddać mi mikser, który pożyczyła pół roku wcześniej. Podbiegła pod drzwi mojego domu i energicznie nacisnęła dzwonek, kilkukrotnie. Oczywiście nie poddała się tak łatwo. Użyła drzwi od strony ogrodu.
Jej niska postać ruszyła w pogoni z nadzieją na nowy temat na plotki. Uroki przedmieścia.
Po kilku sekundach zatrzymała się. Przerażona widokiem, powolnym krokiem skierowała się w stronę dużego, białego, drewnianego okna. Odruchowo otworzyła usta i otuliła mocno mikser, oczywiście też odruchowo. Tak, po drugiej stronie krystalicznej postaci leżałam ja, cicha i pozbawiona życia.
Przez Cullberson Drive przeszła fala rozpaczliwego krzyku, pani Huber czym prędzej pobiegła do swojego domu, nie zważając na włączone zraszacze.
 - Moja sąsiadka… została zastrzelona. Wszędzie pełno krwi. Tak, tak, przyślijcie karetkę… natychmiast. – wykrzyczała swoim piskliwym głosem.
Przez chwilę stała nieruchomo, przerażona tragedią, której nie rozumiała. Ale pani Huber słynie z tego, że zawsze patrzy na jasną stronę wydarzeń. Martha wykorzystała okazję, włożyła mikser do półki. Miała też teraz o czym plotkować. Drzwiczki zatrzasnęły się. Na twarzy kobiety malował się uśmiech.
Zostałam pochowana w środę. Po pogrzebie sąsiedzi przyszli złożyć kondolencje moim bliskim. Jak nakazuje zwyczaj, przynieśli coś do jedzenia: moja przyjaciółka Kayl’a Huntington zabrała ze sobą pieczonego kurczaka według rodzinnego przepisu. Rzadko gotowała, ponieważ robiła karierę zawodową. Tak było do czasu, gdy pojawiło się pierwsze dziecko. Mąż Kayl’i - Lee wpadł na pomysł, aby została w domu. Wkrótce wszystko się zmieniło. Niestety Kayl’a miała tyle obowiązków, że pozostało jej teraz tylko kupowanie gotowych potraw z restauracji, zwłaszcza, gdy pojawiło się czwarte dziecko. Katherine McCann  przyniosła dwa duże kosze ciastek. Słynie ona z dobrej kuchni i tego, że sama szyje swoje ciuchy, uprawia ogród i zmienia pokrycia mebli. Tak, wszyscy znali jej rozliczne talenty oraz uważali, że jest idealną żoną i matką. Wszyscy, z wyjątkiem jej rodziny.
- Mam tu małe co nieco dla ciebie i Alex’a. Bułeczki i babeczki. Chcę mieć pewność, że zjecie coś smacznego.  – wskazała na koszyk w prawej ręce – Natomiast tutaj jest coś dla gości. – skinęła głową.
Podeszła do Jake’a i serdecznie go uściskała. Tak, serdeczność to coś, co otacza nas wokół. Niezależnie, czy płynie ona ze szczerego serca lub po prostu jest udawana. Jednak w każdym miejscu znajdziesz osoby, które nie są fałszywe i stają się dla ciebie prawdziwą rodziną. Takie byłe one, moje przyjaciółki: Kayl’a i Katherine. Bardzo za nimi tęsknię.
Katherine weszła do salonu urządzonego w wspaniałym, secesyjnym stylu. Ręcznie rzeźbione gablotki, wspaniałe skórzane sofy. Całość dokropiona nutkę klasycystycznej bieli i harmonii.
 Po pomieszczeniu krzątali się sąsiedzi, nie znała ich zbyt dobrze. Jej rodzina zajęła miejsce przy potężnym, drewnianym stole. Rex skinął do niej, jednak ona miała inne plany. Rozwikłać sekret. Mój sekret.
Z gracją podążyła w stronę kominka. Przystanęła tam na kilka minut. Uważnie wpatrywała się
 w zdjęcia. Wspomnienia powróciły. Bo takie jest zadanie fotografii. Dać nam to, co utraciliśmy: wiarę
 i nadzieję na przyszłość. Zamknęła oczy, po czym uroniła łzę.                
- Witaj Katherine… Jak się trzymasz? – szepnęła Kayl’a, chwytając ją za ramię.
- Dobre pytanie. Pamiętam jak dziś tamten dzień. Widziałam ją wtedy. Czytała list. Wydawała się być zaniepokojona. A ja… nic nie zrobiłam. A kilka chwil później… Nie wiem, jak to mogło się stać. – rozpłakała się.
Przyjaciółki objęły się. Był to również czas ciężki dla nich. Niestety życie wciąż idzie na przód. Ale sytuacje właśnie takie jak ta, pozawalają zatrzymać się na chwilę. Zajrzeć wstecz i spojrzeć na swoje życie. Wyciągnąć wnioski, właśnie to potrafi nas kształtować.
- Byłyśmy dla siebie tak bliskie, a ona o niczym nam nie mówiła. Teraz zostałyśmy same. Przynajmniej teraz wiemy, że nigdy nie możemy być niczego pewni. Że ludzie potrafią odejść tak nagle, bez pożegnania.          

Tak, nadchodzi czas, gdy ból ustępuje. Czas leczy rany. I choć potrzeba go dużo, warto. Jeśli zapytasz, czy żałuję - odpowiem nie. Jednak tęsknie za życiem, za przedmieściem, białymi płotami, filiżankami z kawą i odkurzaczami. I oczywiście za bliskimi. Zostawiłam za sobą wszystko, co wydawało się takie zwyczajne, ale wzięte razem tworzyło życie. Życie, które było jedyne w swoim rodzaju.
- Przepraszam, że wam przeszkadzam. – wziął głęboki oddech – Czy mogłybyście zabrać resztę rzeczy Jennifer? – głos Jake’a drżał.
 Bez namysłu zgodziły się. W milczeniu udały się do sypialni, aby spakować osobiste rzeczy i resztki po moim życiu. Na łóżku stało średniej wielkości kartonowe pudło. Na wierzchu leżały beżowe spodnie.
-  Nosiła rozmiar 38, a więc teraz znamy jej tajemnice. – uśmiechnęła się Kayl’a.
Niezupełnie, niezupełnie. Podnoszone ubrania wydobyły kopertę z niedostępnych czeluści pudełka. Upadła na podłogę. Kayl’a chwyciła ją energicznym ruchem.
- Co ty robisz…? To zapewne prywatne. – ze złością spojrzała Katherine.
Jednak było już za późno. List został przeczytany. Jakież zdziwione były, gdy wszystko skomplikowało się jeszcze bardziej. Tak bardzo chciałam tego uniknąć. Przepraszam dziewczyny, że was tym obciążyłam. Kartka upadła na podłogę, a litery zaczęły łączyć się w słowa, a te w wiadomość.

WIEM CO ZROBIŁAŚ
ROBI MI SIĘ OD TEGO NIEDOBRZE
ZAMIERZAM POWIEDZIEĆ

Tak, po śmierci pamiętamy świat w każdym szczególe. Ale najbardziej pamiętam to, jak bardzo się bałam. Wielka szkoda, bo kto żyje w strachu, ten wcale nie żyje. Chciałabym powiedzieć to tym, których zostawiłam. Ale czy to by im pomogło? Chyba nie. Zawsze znajdą się ludzie, którzy stawią czoło strachowi. I ci, którzy będą uciekali…
Bowiem życie nasze, jak kamień w polu. Szare, puste, ale warte pokłonu. Bo kto raz zasmakuje goryczy i żalu, przepadnie w beztroską granicę odmętu. Lawina bowiem bieg wszystkiego zmienia, burząc relacje i samego człowieka. Lecz, gdy cię zaskoczy - spójrz prędko za siebie, bo  ja na bezdrożach wiecznie stać będę… 


***


Praca nie była zbyt długa, gdyż obowiązywał limit dwóch stron. Jednak spróbowałem coś pokombinować i wyszło co wyszło. ^^

Ten tydzień jest jakiś straszny. Wszystko w biegu i teraz mam jedyną chwilę, aby coś napisać. ; >
Rozpocząłem jako wolontariusz w zbiórce pieniędzy w Auchan, przygotowywałem karaoke na Święto Szkoły i zakończę w piątek na dniach otwartych prezentując profil mat-inf <robienie prezentacji, przygotowanie skeczu>. Oczywiście ja muszę być wszędzie, no bo jakby inaczej…  ; /
Jeden plus –darmowe hot-dogi.  ;  )



Stworzyliśmy prawdziwą spelunę! ; p

Jednak w wolnej chwili uchwyciłem zachodzik słońca, które już pewnie nie powróci… ;__;


I już czas kończyć. Mam nadzieję, że zdążę z nowym rozdziałem do soboty. Niczego nie obiecuję.
3-majcie się.
Charles





sobota, 16 marca 2013

Rozdział VI /Ch

Siemanko!

U mnie zapowiada się naprawdę ciekawy tydzień. Święto szkoły? Ok. Dni otwarte? Ok. Czyli tydzień całkowitego luzu! ^^
Na święto początkowo przypadł mi konkurs wiedzy o USA, jednak wczoraj z kolegami postanowiliśmy zrobić z siebie totalnych kretynów. Podobno najgorsza piosenka lat 90. Ale chyba ją lubię.  I oto wystąpimy w karaoke z piosenką:


Brak talentów wokalnych nas nie przeraża. W końcu to ma być dobra zabawa! xd
Wpis dzisiaj tak szybko, bo zaraz za kilka godzin pędzę na urodzinki. Zakupiłem Dotyk Cross’a – mam nadzieję, że będzie on odpowiednim prezentem.
Literatura erotyczna  - to jest to. ; p

Ale teraz czas na nowy rozdział. Jest to chyba jedyny z którego jestem jak dotąd dumny. Uważam, że niczego nie jest za dużo ani za mało. Po prostu ideał. ^^
A teraz serdecznie zapraszam.

***
Mijamy tych ludzi każdego dnia, ale im się nie przyglądamy. Nie chcemy wiedzieć smutku na ich twarzy… Tęsknoty w ich sercach… Samotności w oczach… Ale czasami, powinniśmy zatrzymać się i spojrzeć w duszę tych zamkniętych ludzi. Dlaczego? Jeżeli zbliżymy się wystarczająco, to możemy ich rozpoznać.
Księga mówi nam, że każdy jest grzesznikiem. Oczywiście nie każdy czuje się winny. Są też tacy, którzy odpowiedzialność zawsze biorą na siebie. Inni uspakajają sumienie dobrymi uczynkami, albo wmawiają sobie, że ich grzech był usprawiedliwiony. Wielu z nich przyrzeka poprawę i modli się o przebaczenie – oczekując cudu, który nigdy nie nadejdzie.
Gdy zapytacie o duchową stronę Rayan’a, nie dostaniecie jednoznacznej odpowiedzi. Temat religii nie był mu obcy, wręcz przeciwnie. Został wychowany, w nieszczęściu dla niego, w bardzo wierzącej rodzinie. Dużo czasu spędzał w świątyni, jednak robił to w zupełnie innych celach. Nie szukał wybawienia w Bogu. Tuż przed ucieczką doskonale wiedział jak wyglądałby w oczach Boga.
Homoseksualizm równy grzechowi, a to wiecznemu potępieniu. I choć to czyn haniebny, Rayan nie uważał tego za nic złego. Wolał być osobą szczęśliwą, niż spędzić całe życie w samotności. Bóg w jego ocenie był srogi, nie zdolny do przebaczenia. I być może miał rację…
Gdy stracił wzrok, dużo czasu poświęcał na czytanie różnorodnych ksiąg. Szczególnie upodobał sobie Biblię, jednakże szukał tam życiowych mądrości, wskazówek i słów otuchy. Coś co dałoby mu moc napędową – nadzieję.
Przez większą część swojego życia starał się zrozumieć, dlaczego ta religia jest tą JEDYNĄ, tą WYJĄTKOWĄ, tą PRAWDZIWĄ. Gdy zobaczysz liczbę wskazującą liczbę wierzeń, religii i jej odłamów – tracisz wiarę. To właśnie spotkało Rayan’a.
- Oto pańskie zamówienie. – sprzedawca wysunął rękę w jego stronę.
Rayan milczał. Gubił się we własnych myślach. Sam nie wiedział dlaczego wpadł na pomysł, aby przyjść do Central Parku. Wspomnienia? Jakieś na pewno, ale czy szczęśliwe…  Trudno powiedzieć. Jednak ten park nie przypominał już tego z przed kilku dni. Teraz wydawał się szary, pozbawiony kolorów. Drzewa jakby zatrzymały się w miejscu, a intensywna zielona barwa liści została zmyta. Okolica wydawała się pozbawiona życia.
Sprzedawca po raz kolejny powtórzył swoją kwestię. Tym razem zadziałało. Rayan syknął coś w nieznanym nikomu języku, położył banknot 10 dolarowy i udał się w głąb najbliższej alejki.
Urok dużego miasta? Na pierwszym miejscu postawił bym bezinteresowność ludzi. Jakkolwiek źle wyglądasz lub tuż obok zwijasz się z bólu – oni tylko spojrzą. Rzucą w twoją stronę nieprzychylny komentarz i odejdą. Udadzą zajętych odwracając wzrok. Tak też wygląda życie w Nowym Jorku, codziennie mijasz tysiące całkowicie obcych ludzi, i tracisz jakąkolwiek wyjątkowość. Stajesz się częścią grupy, której nawet nie znasz – kolejnym pionkiem na szachownicy.
Przez kolejne dwie godziny błądził po kompleksie parkowym, bez jakiegokolwiek celu. Miał tylko jedno założenie – nie wracać do apartamentu, przynajmniej nie teraz.
 Mijał kolejne miejsca: place zabaw, ciche zagajniki i porośnięte świeżą trawą polany. W końcu dotarł nad Turtle Pond, gdzie został dłużej niż zakładał.



Znał to miejsce doskonale, to tutaj go spotkał. Wpadli na siebie przypadkiem, ale zostali na dłużej. Przed oczami stanął mu obraz Matt’a , jednak nie chciał sobie tym teraz zakrzątać głowy. Zbliżył się do ławki, właściwie to do ich ławki.
- Przepraszam… ale czy mogę się przysiąść? –spróbował się uśmiechnąć.
- Tak… - spojrzał na okoliczne puste ławki – Śmiało.
Zrobiło mu się bardzo głupio. Ale teraz było już za późno i Rayan musiał brnąć w to dalej. Do głowy przychodził mu tylko pomysł ucieczki, jednak uznał, że nie będzie to najlepszym rozwiązaniem.
- A więc miałeś jakiś powód, aby przysiąść się akurat tutaj? – młody mężczyzna spoglądał z przymrużonym wzrokiem.
- Można… Można tak powiedzieć. – Rayan zaczął – To po prostu coś… osobistego, coś…
W tym momencie tamten przerwał mu.
- Już dobrze. Widzę, że gubisz się w swoim własnych tłumaczeniach.
- W porządku, rzeczywiście ściągnęło mnie tu coś jeszcze.
- Czyżby? Mów dalej. – skierował się w jego stronę.
Rozmowa przerodziła się w dość długą dyskusję. Był to nieoczekiwany zwrot akacji dla samego Rayan’a, jednak coś mu nie pasowało. Wszystko stało się nagle takie proste. Łatwe. Od początku spotkania dusił w sobie pewne słowa. Zaryzykował.
- Masz cudowny brytyjski akcent. – delikatnie skulił się.
- … Zaskoczyłeś mnie, jesteś aż tak bezpośredni.
- To nie tak. – zaczął tłumaczyć – Po prostu jesteś jedyną osobą od dawna, której mogę powiedzieć wszystko. –prawdopodobnie zarumienił się.
- Zaraz się oświadczysz? Przepraszam, po prostu staram się cię rozgryźć.
- Masz rację, jestem bezpośredni. I to chyba błąd.
Oboje roześmiali się. Kolejna miłość życia? Spotkana w parku, 15 minut drogi od jego mieszkania?  Wciąż coś mu nie grało. Co prawda miłość nie wybiera, ale to wydawało się takie niemożliwe. Plus tej sytuacji – czuł się przy nim dobrze.
- Nie miałbyś nic przeciwko, gdybym chciał poznać twoje imię? – Rayan przerwał krótką ciszę.
- Trzy godziny rozmowy. To już chyba odpowiedni moment. – uśmiechnął się. Jestem Jared DiLaurentis, prawnik.
- Miło poznać, panie mecenasie. A ja…
- Wiem kim jesteś. – z zainteresowaniem spojrzał w jego twarz.
Rayan otworzył usta ze zdziwienia, wytrzeszczył oczy. Był pewien, że po raz pierwszy widzi tego człowieka. Szukał jakiejkolwiek wizji, wspomnienia, ułamka sekundy. Być może się przesłyszał, ale w głowie wciąż czuł wibrujący głos czarującego mężczyzny.
- Co powiesz na wspólny obiad? – wstał z ławki.
- Jasneee…
 Jednak był całkowicie nieświadomy tej decyzji. Coś kazało mu przystać na tą propozycję.


cdn.
***

Mam nadzieję, że się spodobał.
A teraz jako, że moje życie jest nudne i jestem „no lifeem” – moje dzieło architektoniczne.





Myślę, że wyszedł przyzwoicie, ale czekam na Wasze zdanie. ; )
 Tymczasem czas się pożegnać <sprzątanie>, ale tym razem tylko do środy.
Charles

sobota, 9 marca 2013

Rozdział V /Ch

Witam! ; )
I znów kończy się kolejny tydzień. Czas tak szybko ucieka. Ale jest jeden plus, mogę dodać nowy wpis na blogałkę.
Wena w tym tygodniu niezbyt mi dopisywała, prawdopodobnie jest to spowodowane – olbrzymim bałaganem. Niestety nie mam najmniejszej ochoty go posprzątać, ale chyba jestem zmuszony. xd

Korzystając z okazji chciałbym życzyć wszystkim Czytelniczkom wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kobiet! Wiem, że lekko spóźnione, ale liczy się gest. ; p

Moja ukochana pani od matematyki <JP> oblała połowę klasy, w tym mnie. Więc chyba zostanę dodatkowy rok w licbazie… ; c
W każdym razie serdecznie zapraszam do nowego rozdziału, kiepskiego oczywiście!

***
Ostatnie kilka godzin spędził w łazience. Zamknięty, rozmyślający o nadchodzących wydarzeniach. Widział w nich wybory, dużo wyborów. Wiedział, że zrani wiele osób, ale nie mógł się już sam oszukiwać. Miał mokre policzki, ale nie wiedział czy to łzy, a może tylko jego urojenia. Bo przecież każdy by tak powiedział.  Sam uważał, że stracił poczytalność.
Siedział osunięty na ciemnych kafelkach, gdy pierwsze promienie słońca wdarły się przez żaluzje. Opierał się o drzwi, jednak głowę miał pochyloną do przodu. Nogi rozjeżdżały się w każdą możliwą stronę. Sprawiał wrażenie otumanionego.
Błądził wśród wielu myśli. Najróżniejszych. Przy tych dużych , ale także tych mniejszych – tych nic nieznaczących. Jednak zatrzymał się przy naprawdę wpływowej. Tej, która bezpowrotnie zmieniła jego życie.
Była to historia, jak historia. Dla każdego napisana indywidualnie, w sposób szczególny. Nigdy nie możemy być bowiem pewni dnia jutrzejszego. A decyzje nasze do końca będą nam towarzyszyć.
Był to styczniowy chłodny wieczór, dzień po urodzinach Rayan’a. Wrócił z treningu, nie mógł sobie znaleźć miejsca. Unikał też rodziców, a także brata, trzymał się na uboczu. Tak było już od dłuższego czasu. Siedział na parapecie zastanawiając się nad sobą, jego prawdziwym ja. Na plecach czuł zimny przeszywający go wiatr przedostający się przez okno.
Śnieg otulił już całą najbliższą okolicę. Opad intensywnie zwiększał się, temperatura wciąż spadała. Wynosiła ona -11 stopni Celsjusza. Rayan spoglądał w dal. W odległe zaspy, szukając ucieczki. Wiedział, że musi w końcu się przełamać. Powiedzieć. Kłamstwo nie wchodziło już dłużej w grę. Rozmyślanie przerwał mu dźwięk sms’a. Przeczytał go. Zbladł.
W pewnym momencie znalazł w sobie ogromną siłę. Impuls. Gorycz przepełniła go. Podbiegł do szafy i energicznie wysunął starą drewnianą skrzyneczkę.  Wziął z niej wszystkie oszczędności. Od dawna czekał na ten moment. To po to je zbierał. Nie było tego dużo. Niecałe pięćset funtów. Przysiadł na łóżku i zaczął przeliczać pieniądze na nowo.  Sam nie wiedział, czy miał nadzieję na cudowne rozmnożenie… a może. Zresztą nie zajęło mu to długo. Pogrążony w liczeniu, stracił czujność.
- Znów wśród czterech ścian, braciszku… - stał w drzwiach.
Rayan starał się opanować rosnącą w nim złość.
- Lucas… - wyszeptał.
- Jak zwykle nie potrafisz zrobić nic ze swoim życiem. – kpiący uśmieszek pojawił się na jego twarzy.
- Tak… Za to ty jesteś idealny. Jak zawsze…
Zamknął skrzyneczkę, po czym przygryzł wargę. Zwolnił oddech. Odruchowo wstał i odwrócił się w jego stronę. Lucas, wielki Lucas. Idealny, duma rodziny. Istne dziecko doskonałe. Był o cztery lata starszy od Rayan’a, studiował prawo. Miał wszystko o czym zamarzył, nie liczył się z innymi. Zawsze znajdował się w centrum towarzystwa. Wszyscy mu zazdrościli. Jednak Rayan nie potrafił sobie z tym poradzić, zawsze był odstawiany na boczny tor. Pozostawiony sam sobie.
Nie do końca sam się rozumiał. Przez większość czasu samotność była jego przyjacielem. Jednak z biegiem czasu wszystko się zmieniło. Brakowało mu czegoś prawdziwego, namacalnego, a także bliskiego.
Od początku szkoły średniej starał się znaleźć przyjaciół, a nawet zwykłych kolegów. Jednak wszystkie jego starania kończyły się niczym. Nie potrafił nic z tym zrobić. A jego odmienność była dla niego przeciwnikiem.
- … Uwielbiany. Mam tego dość. – zaczął -  Po prostu wyjdź!
- Nigdy  się nie zmienisz – powiedział zamykając drzwi za sobą.
Rayan z każdą minutą był pewniejszy swojego wyboru. „A więc wszystko zaplanowane…” – pomyślał. Bez pośpiechu założył czarny płaszcz i udał się schodami na parter. Kilka chwil potem stał już przed rodzicami. Ze łzami w oczach, starał się wydać z siebie jakikolwiek dźwięk. Z przerażeniem spoglądali na niego, a on zaczął wycofywać się.
- Jestem taki słaby… - wyszeptał.
W tym momencie odwrócił się i pośpiesznie skierował się w stronę wyjścia.
- Przepraszam.  - powiedział niepewnym głosem.
Po raz ostatni odwrócił się w ich stronę, aby zapamiętać ich twarze. Lucas w tamtym momencie stał na schodach  z szyderczym uśmiechem.
Wtedy  ruszył w swoją podróż. Zdany jedynie na siebie. A oni na stali na tarasie i przyglądali się jak Rayan znika w puszystym srebrnym puchu.

Na twarzy Rayan’a pojawił się uśmiech. Wszystko wydawało się snem, pięknym. Ukazującym wolność. Jednak teraz wrócił do życia. Podniósł się z zimnej powierzchni łazienki i pewnym krokiem wyszedł na korytarz. Stanął przed frontowymi drzwiami, wziął głęboki, ale pewny oddech. Po czym oddalił się z tego miejsca. 

cdn.
***

Mleko w szkole… why not? xd


Wczoraj mieliśmy „noc filmową” w szkole < szczegół, że od 18:30 do 1:00>. Ale pomiajając te trefne godziny, było całkiem miło. Obejrzeliśmy: Jestem Bogiem, Egzorcyzmy Emily Rose i Incepcje oraz komedię niespodziankę.


Najgorszy szczegół to ten, że oparte na faktach autentycznych. A Wy uważacie, że opętanie jest możliwe, a może to tylko choroba psychiczna? Chętnie poznam Wasze zdanie...

Trzymajcie się!
 ; >
Charles



sobota, 2 marca 2013

Rozdział IV i 1/2 /Ch

Dzień dobry!
O dziwo jest dobry również dla mnie! ; >
W końcu minął ten dłuuuużący się tydzień i mogę dodać coś na bloga. Wszystko rozpoczęło się trzydniowymi rekolekcjami, gdzie ksiądz próbował wcisnąć nam tylko to co chciał. Skrytykował wszystko co nie szło po jego myśli. Od zmasowanego ataku na kościół względem abdykacji papieża, po „palenie” homoseksualistów” na stosach. Jedno słowo – zacofanie.
                                                                       Witamy w średniowieczu! …

I tak trzeciego dnia całkowicie już straciłem wiarę. Czy dobrze mi z tym? Raczej tak, przynajmniej się już nie oszukuję.
Czwartek rozpocząłem  m
atematyką i jej wartością bezwzględną…

Rozumiem, że profil matematyczny, ale … kiedy ja tego użyję!?
W piątek daliśmy upust artystyczny na hiszpańskim. Pół godziny zmarnowanej na zmycie. xd

Ale nie zanudzając już więcej przejdźmy do rozdziału 4 i 1/2 .

***
- Prawda, że cudowne? – subtelny uśmiech zakrył jej usta.
Skinął głową. Wiatr delikatnie mierzwił jego kręcone kruczoczarne włosy. Wpatrywał się w rozciągający horyzont nowojorskiego Central Park’u, pokrytego dopiero co zakwitniętymi drzewami. Nadeszła wiosna to było pewne. Niebo po raz pierwszy od wielu miesięcy pokryło się aksamitną niebieską barwą, dopełnioną niewielkimi smugami białoszarych obłoków. Lekki ciepły wietrzyk subtelnie kołysał korony dużych potężnych drzew. Dźwięk ten rozchodził się w każdą możliwą stronę, a docierając do ludzi wywoływał atmosferę wyciszenia i harmonii. W drobnym zbiorniku wodnym fale intensywnie uderzały o mur przylegającego chodnika. Jak gdyby szukały ucieczki, wyjścia z sytuacji. Woda rozbryzgiwała się na okoliczne trawy i kwiaty, czasem na ludzi. By odejść z tego miejsca, za każdą cenę. Obok, na pobliskiej polanie rosły duże skupiska różnorodnych kwiatów. Wśród nich leżeli ludzie. Szczęśliwi i zadowoleni, pełni wiary i nadziei na lepsze jutro. Patrzyli na siebie z wielkim zaangażowanie jak gdyby jutra miało nie być.
Spoglądał na to ze względnym spokojem, ale niezwykłą fascynacją wewnętrzną. Po długim czasie udało mu się, mimo że stracił wszelką nadzieję. W oczach zimnych, ale głębokich narastały mu łzy. Jane podeszła do niego, znajdowali się na tarasie jego mieszkania, właściwie nadal wspólnego mieszkania. Mieszkania Rayan’a i Matt’a.  Od ich rozstania minął już dobry rok, ale on nadal nie mógł zapomnieć.
- Tęskniłeś za tym, przyznaj. – pocałowała go w policzek.
- Tak i to bardzo, ostatnie pół roku…
- Rozumiem, to był czas niepewności. Ale udało ci się!
- Nie… To nam się udało. – objął ją.

Nocą obudził się zlany potem. Drastycznie zerwał się z łóżka. Jane leżała tuż obok. Wstał i poszedł do łazienki. Stanął przed lustrem. Dokładnie przyjrzał się osobie z odbicia. Nie poznawał się. To znaczy, był tam brunet o kręconych włosach z liliowo błękitnymi oczami, z trzy dniowym zarostem. Ale to był tylko pozór. Każdego dnia coraz mniej się rozpoznawał. To było coś więcej, siedziało to wewnątrz. Nie do końca mógł to zrozumieć. Coś jak pustka. Miał Jane, ale nie był pewny swojego wyboru.

Godzinę później siedział już w kuchni z dużym kubkiem owocowej herbaty. Niedbale  przyglądał się ginięciu kolejnych ziarnek cukru. To był jego temat zastępczy. Dumał już dłuższą chwilę, a nawet kilka chwil. Zresztą jak każdej nocy od kilku tygodni. Nie wytrzymał. Poprawił niebieski szlafrok mocno go przewiązując. Starając się nie wywołać jak najmniejszego hałasu podszedł  do półki. Obejrzał się za siebie, aby upewnić się o swojej samotności. Serce głośno i wyraźnie kołatało w jego silnej klatce piersiowej. Teraz czuł tylko rytmiczne uderzenia, przyśpieszające z każdą chwilą. Przekręcił kluczyk i wyjął ze schowka zwitek papierów. Jednak zainteresowała go tylko jedna rzecz. Zdjęcie.  Był na nim Matt. Stał w bezruchu cztery minuty, bez mrugnięcia wpatrując się w fotografię. Odwrócił kartę i przeczytał w myślach „Dla miłości mojego życia, Matt”. Wtedy cały świat zniknął. Czuł tylko głos serca, który powtarzał  w kółko – Matt, Matt. Doskonale rozumiał, że wciąż coś do niego czuje, jednak nic nie mógł zrobić.
- Znów miałeś koszm… - zaczęła Jane wychylając się zza rogu.
Rayan natychmiast wyrwał się z narastającego stanu. W ciągu sekundy obrócił się plecami do półki, po czym szybko wziął głęboki oddech,
- Tak… – zaczął – Właśnie… piję… kaw, no ten herbatę. – szukał słów.
- A co robisz przy półce? Na pewno wszystko w porządku?
Jane doskonale wiedziała, że coś jest na rzeczy. Zarzuciła włosy do tyłu i rozpoczęła ofensywę. Rayan milczał.
- Co ukrywasz? Co trzymasz w ręce? – zbliżała się do niego.
- Jane przesadzasz, daj już spokój.
- Wciąż się dziwnie zachowujesz, masz jakieś sekrety.
- Jak każdy… - wyszeptał Rayan.
Jane była już przy nim, gwałtownym ruchem chwyciła jego rękę i przyciągnęła do siebie.
- Otwórz! – zagroziła.
Pusto. Rayan wycofał się w głąb korytarza, chciał jak najszybciej zniknąć z oczu kobiety. Kobiety zdesperowanej, rozwścieczonej  i gotowej na wszystko. Wiedział, że wszystko zbliża się ku końcowi, jednak nie potrafił tego zakończyć. Jeszcze nie teraz.
Trudno ocenić, jak potężna może być miłość. Może nam dać siły w ciężkich chwilach lub zmobilizować do poświęceń. Może sprawić, że przyzwoity człowiek popełni straszny czyn. Może popchnąć zwykłą kobietę do szukania prawdy. Nawet kiedy odejdziemy, miłość pozostanie. Wszyscy szukamy miłości, ale…  

cdn.          
***
Historia się bardzo zagmatwała, ale niedługo wszystko się wyjaśni. I promise.
Resztka zimy i początek upragnionej wiosny. ; D


Do zobaczenia niebawem. ; >
Charles

sobota, 23 lutego 2013

Rodział III /Ch


¡Buenas noches!

Nadszedł czas na rozdział numer 3. Po raz kolejny nie jestem zadowolony. Czuję, że z tego opowiadania robi się „lofff story” a tego chciałem uniknąć. : c
Z góry za to przepraszam!

Ferie dobiegają powoli końca i niestety jestem zmuszony odłożyć bloga na dalszy plan. Dlatego wpisy będą pojawiać się raz w tygodniu. Będzie to prawdopodobnie sobota. Muszę znaleźć w sobie nowy zapał do pracy, a będzie to trudne… (kartkówka z 80 czasowników – hiszpański) ; (

Ale nie przedłużając, zapraszam do przeczytania jakże „nużącego” rozdziału. Obiecuję poprawę!

***
Tak, przychodzi czas, kiedy musimy odsłonić nasze słabości… Gdy naszych tajemnic nie da się dłużej ukrywać. Gdy naszej samotności nie da się już zaprzeczać. Gdy nasz ból nie może już być ignorowany. Ale czasem czujemy się tak opuszczeni, że słabość, którą na pozór pokonaliśmy nagle staje się zbyt silna by z nią walczyć.
Zbudził się po kilku dniach. Był w zupełnie innym pomieszczeniu. Nie poznał go, z początku wziął głęboki wdech, aby poczuć jakikolwiek zapach. Wyczuł coś. Jednak nie był do końca pewny. Coś jakby leki, choroba lub śmierć ale…
- Co się w ogóle stało? – wyszeptał.
Rayan stracił pamięć. Wydarzenia ostatnich dni uleciały. Zanikły. Niepewność zabijała go. Wytężył słuch, ale nie usłyszał nikogo. Był pewien, że w sali znajduje się tylko on. Nie chciał dłużej już czekać. Nie potrafił się już kontrolować, był gotowy na wszystko.
Powoli podniósł się z łóżka. Położył nogi na podłodze i postawił pierwsze kroki. Nie znał tego pomieszczenia. Posadzka była zimna, pozbawiona duszy. Stawiał krok po kroku, próbując nie wpaść na żaden przedmiot. Zrobił sześć kroków, gdy pojawiała się przed nim ściana. Skierował się w prawo. Sześć kroków i ból. Szafka. Kilka chwil później znalazł się przy drzwiach. Z korytarza dochodził hałas, zapewne pacjentów. W ciągu ostatnich miesięcy słuch Rayan’a stał się bardzo czuły. Było  to na jego korzyść, bez wzroku  czuł się jak wyrzutek. Jak ktoś dziwny, a czasem nawet nienormalny. Niczym osoba drugiej kategorii.
Usłyszał, że ktoś nadchodzi, był to stukot butów na obcasach. Cofnął się i ostrożnie przymknął drzwi. Dłoń drugiej osoby chwyciła klamkę od drugiej strony. Rayan zrobił gwałtowny krok do tyłu. Przejechał po czole, które było całkowicie mokre. Nagle wszystko ustało. Zza drzwi dochodziły tylko odgłosy rozmowy.
- Panie doktorze! – zatrzymała go – Wiadomo już coś? Co z badaniami? – rzucała pytaniami.
- Jak mniemam jest pani opiekunką… Cóż. Nie jest za dobrze…
- Ale co się dzieje?! – przerwała mu.
- Właściwie nie wiemy co się dzieje. Badania nic nie wykazały. – doktor przerzedził włosy.
Jane zrobiła krok do tyłu. Wzięła głęboki wdech, jakby miało to zahamować płacz. Rayan’a znała kilka miesięcy, jednak bardzo się zbliżyła do niego. Każdego dnia liczyła na coś więcej. Ale czy udałoby się? Tak naprawdę wolała nie ryzykować.
- Jego stan wciąż jest niestabilny, nic nie możemy zrobić…
- Więc…? – spojrzała w jego oczy.
- Czas przygotować się na najgorsze. Należy zawiadomić rodzinę.
Stali tam jeszcze dłuższą chwilę. Na długim korytarzu, wyłożonym płytkami w kolorze czystej bieli. Pomieszczenie było sterylne i przestronne. Pod ścianami znajdowały się liczne ławki. Wokół poruszali się pacjenci. Było ich dużo, około trzydziestu. Starzy i młodzi. Wysocy i niscy. Grubi i chudzi. Zajęci różnymi rzeczami. Od zwykłej rozmowy po czytanie książek. Miejsce mimo, że było szpitalem wydawało się tętnić życiem. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Panowała atmosfera spokoju i zadowolenia. Wyróżniał się tylko jeden pacjent.
Rayan ze łzami w oczach przysłuchiwał się rozmowie. Zaczął rozglądać się w każdym możliwym kierunku, jak gdyby szukał jakiegoś wyjścia. Jednak przed nim rozciągał się tylko mrok. Głosy ustały. Usłyszał skrzypienie drzwi. Zrobił kilka gwałtownych kroków do tyłu. Coś znalazło się pomiędzy jego nogami. Upadł. Z tyłu poczuł ramę ciężkiego metalowego łóżka. Usiłował wstać, kiedy do sali weszła siostra Jane.
- Rayan! Co się stało?
- Nie dzwoń do nich… - wyszeptał resztką sił.
Opiekunka natychmiast podbiegła do leżącego chłopaka. Delikatnie uśmiechnęła się. On to wyczuł. To coś niezwykłego. Dar. Coś czego nie dało się wytłumaczyć.  Dotknęła jego dłoni. Były zimne i sine, niczym u umarłego. Jednak nie puściła go. Wręcz przeciwnie, chwyciła jeszcze mocniej. Spojrzała w jego olbrzymie błękitne oczy, tonęła w nich. Mimo choroby nie zamierzała go zostawić. Odważyła się. I delikatnie pocałowała go w usta. Jednak on odchodził. Zasypiał.
- … nie dzwoń… do … nich… nie… – wyszeptał w ostatnich słowach.    

cdn.
 ***

Jak znajdę jakieś moje stare twórczości, to wpisy pojawią się częściej. W każdym razie, gdy pomyślę, że w poniedziałek szkoła. Popadam w depresję.



 Trzymajcie się i poproszę o drastyczne komentarze. ; >
Charles

środa, 20 lutego 2013

Rozdział II /CH


Hej!
Nadeszła środa, więc czas na nowy rozdział. Były to ciężkie zaskakujące dni. A z rozdziału nie do końca jestem zadowolony. Czegoś mi w nim brakuje. Ale to tylko moja opinia <Wasza będzie taka sama! xd>.

Koncepcja historii Rayan’a wciąż krąży w moich myślach. I każdego dnia wygląda ona zupełnie inaczej. Dzisiaj po kolejnym treningu mam całkowicie dosyć, chociaż poznałem kilka nowych osób. W każdym razie zabawa była udana, jednak opłacona kolejnymi strupami...  ; <

***
Minęło kilka miesięcy. Nadeszła zima. Sroga i wyniszczająca. Rayan długie godziny stał przy oknie, aby poczuć ten zimny, orzeźwiający wiatr. Dawało mu to poczucie, że istnieje. Żyje. Oraz, że jest częścią świata.
Nie wiele się zmieniło przez ten czas. Wciąż czuł się samotny i opuszczony, mimo towarzystwa czułej siostry Jane. Całe dnie spędzał na słuchaniu telewizji lub rozmyślaniu na każdy możliwy temat. Starał się zapomnieć o przeszłości. Nie potrafił. Te kilka miesięcy było dla niego torturą, zaczęło do niego docierać, że takie będzie całe jego życie, Na zawsze, Puste, szare i samotne.
- Rayan wszystko w porządku? – zapytała.
Siedział na fotelu z grobową miną. Wydawał się być w letargu.
- Yyy… Tak, oczywiście. – zaczął – Źle się dzisiaj czuję. – zamknął książkę.
- Zaraz zaparzę herbatę. Połóż się na chwilkę. – uśmiechnęła się.
Zaczęła się oddalać. Kroki zanikały z każdą sekundą.
- Jane…. – wyszeptał.
Energicznie odwróciła się. Spojrzała w jego puste, białe teraz oczy.
- Ja… Nie potrafię tak żyć, to mnie przerasta. – zaczął – Wiem. Zachowuję się, jak jakiś dzieciak. Ale z każdym dniem jest coraz gorzej…
- Hej! Co to za grymasy? – położyła dłoń na jego ramieniu – Minęło już tyle miesięcy, spójrz jak dobrze sobie radzisz.
Po pierwszym tygodniu znał już na pamięć rozkład pomieszczeń, oraz to w jakich odległościach znajdują się przedmioty. Ciemność zeszła na drugi tor, jednak nadal była dla niego utrapieniem. Starał się nauczyć funkcjonować w tej nowej rzeczywistości. Świecie, w którym został umieszczony. Uczył się alfabetu, podstawowych czynności. Wszystkiego od nowa. Jednak z czasem zaczął tracić zarówno siły, jak i zapał. Wiedział, że nie ma w tym sensu. Był całkowicie osamotniony. A siostra Jane? – zapytacie. Cóż, uważał, że powinna odejść. Doskonale wiedział, że niszczy jej życie. Musiała być przy nim w każdej chwili, minucie i sekundzie. Niczym matka, którą Rayan utracił już kilka lat temu.
- Myślę, że drzemka dobrze ci zrobi, nie spałeś już tyle godzin.
- Może… Może masz rację. – nie zaprotestował.
Kilka minut później leżał już głową na poduszce. Wewnętrzne roztargnienie jakby trochę ucichło. Uspokoiło się. Wiedział, że potrzebuje jakiejś perspektywy na przyszłość. Zajęcia, czy czegokolwiek innego. Czegoś co nada jego życiu sens. Na cuda w każdym razie nie liczył.
Spał kilka godzin, jednak nie był tego pewny. Stracił poczucie czasu. Czekał na to, aż zegar da mu jakąś podpowiedź. Kolejne minuty mijały, zniecierpliwił się. Delikatnie podniósł się i usiadł na łóżku. Westchnął.
- Kolejny bezwartościowy dzień… – wyszeptał.
Uniósł się i zaczął stawiać ostrożnie pierwsze kroki. Zrobił ich dokładnie osiem. Po czym wyciągnął dłoń i wsunął ją w narastającą ciemność. Nacisnął klamkę i ruszył przed siebie. Czoło Rayan’a było całe mokre. Chwiał się i miał zawroty głowy. Droga do sofy – dziesięć kroków. To będzie łatwe. Potknięcie. Ból. Upadek. Z resztką sił doczołgał się do kanapy, po czym stracił przytomność.

cdn.
***

Muszę przyznać, że moje zachowanie przez ostatnie dni zaczęło przypominać zachowanie Rayan’a. Sam tak do końca nie wiem dlaczego. Ale uosabianie się z bohaterem nie jest chyba dobrym pomysłem…

Przez ostatnie kilka tygodni po głowie krąży mi pewna piosenka. Postanowiłem umieścić ją na blogu – tak na próbę. Więc będę naprawdę wdzięczny za opinie. ; ]
Tymczasem trzymajcie się!
    Charles

sobota, 16 lutego 2013

Rozdział I ; > /Ch


Witajcie, zgodnie z obietnicą przyszła pora na pierwszy rozdział. Ogólnie bałem się, że nic z tego nie wyjdzie. Ale tak siadłem…  no i wyszło to co wyszło. Dość przydługie, ale mam nadzieję, że nie zanudzi Was na śmierć. ; )

W dwóch ostatnich dniach miałem dość „problemów” i miałem dylemat, czy wstawić to dzisiaj lub wstrzymać się. Jednak moja ciekawość na Waszą opinię jest zbyt duża. xd

Ostrzegam, że tematyka może być dość rażąca i potrzeba dość tolerancji, aby bez oporu brnąć w tą historię. Tak, czy inaczej zapraszam do przeczytania. ^^

***
Gdy zbudził się następnego poranka, wydawał się być opanowany. Biła od niego niesamowita cisza. Jak gdyby wszystko obumarło. Jednak we wnętrzu czuł ból. Ale to słowo to za mało. W jego duchowej sferze dominowała rozpacz i żal. Ogromna, nie opanowana. Miał ochotę wrzeszczeć z całych sił. Nie potrafił. Głos załamywał się we wnętrzu. Nie potrafił nic powiedzieć.
Mijały kolejne minuty usiane w ciszy i całkowitym mroku. Uważał, że życie się dla niego skończyło. Znikło gdzieś w otchłani niesprawiedliwości i zażenowania.
- Już czas. – zaczęła siostra Jane delikatnie otwierając drzwi.
Rayan odwrócił się w stronę dochodzącego głosu.
- Już? – wyszeptał – I co dalej?
- Odwiozę cię do mieszkania, tak w ogóle to przydzielili mnie do opieki nad tobą. – uśmiechnęła się.
- Czy to konieczne? Przecież w takim stanie nie przeżyję ani dnia w betonowej dżungli.- opadł na poduszkę.
Siostra Jane przygryzła wargę. I chwilę zawahała się. Powoli podeszła do Rayan’a, i przykucnęła przy nim. Chwyciła go za rękę i zmrużyła oczy.
- Wiem, że to dla ciebie zupełnie nowa sytuacja.  – zaczęła – Będzie trudno, zwłaszcza na początku. Ale jestem po to, aby ci pomóc.
- Coś jak anioł stróż? – z uśmiechem zapytał Rayan.
- Dokładnie tak.
Chłopak po raz pierwszy od pięciu miesięcy uśmiechnął się. Był to duży przełom dla niego, jak i jego stanu. Nie chciał współczucia, ale z drugiej strony potrzebował tego kogoś. Kogoś kto go wesprze, popchnie do przodu. Nie zostawi…
- Jest jeden problem… - zmarkotniał.
Zapadła głucha cisza.
-...ja nie wierzę w boga... - wyszeptał.


Wieczorem postawił pierwsze kroki w swoim mieszkaniu. Ale nie mógł być tego pewien. Odkąd stracił wzrok wszystko straciło sens. Nie wiedział, jak się zachowywać. Jednak najgorsze było to, że stracił wszystko co kochał. A właściwie to tą jedną wyjątkową osobę…
- I oto jesteśmy. – Jane chwyciła go pod rękę.
- Tak… Jesteśmy…
Z pomocą opiekunki usiadał w białym skórzanym fotelu. Przynajmniej tak go zapamiętał. Jane rozpakowywała rzeczy Rayan’a w pokoju obok. W tym samym czasie on uśmiechał się w daleką czarną przestrzeń, która stała się jego utrapieniem.
Zegar wybił jedenaście razy. Teraz tylko tak mógł mieć jakiekolwiek poczucie czasu. Po kilku minutach do pomieszczenia weszła Jane, trzymała tacę. W oddali dochodził dźwięk czajnika. Siedzieli tak kilka godzin, długo rozmawiając. Kończąc kolejne filiżanki z herbatą.
- A twój przyjaciel, dlaczego nie przyszedł? – zapytała.
Jane była bardzo zafascynowana wszystkimi nowinkami. Można pokusić się o słowo wścibska. Ale nie można jej było mieć tego za złe. Mimo to z całego serca opiekowała się chorymi. Dawała im nadzieję. Czasami złudne, ale takie również są konieczne.
- Tak naprawdę… - wykrztusił - …to był dla mnie kimś więcej. Coś nas łączyło.
- Chcesz powiedzieć, że jesteś…  - otworzyła usta ze zdziwienia.
 Natychmiast podniosła się z fotela. I znikła w dalekich czeluściach ciemności. Rayan malutkimi kroczkami skierował się w stronę swojej sypialni, strącając po drodze kilka rzeczy. Nie zwracał na to żadnej uwagi. Upadł przy wąskiej półce i energicznie ją otworzył. Przejechał ręką po pustej drewnianej wnęce.
- A więc odszedłeś… Matt… - łza spłynęła mu po policzku.

cdn.
***
…calma antes de la tormenta…  - to z hiszpańskiego “cisza przed burzą”.  Postawiłem na tą nazwę, ponieważ moja osoba przez ostatnie pół roku drastycznie się zmieniła. O co nigdy bym się wcześniej nie podejrzewał. ; p

Ostatnio wróciłem do projektowania w The Sims 3, więc mała pokazówka, jeśli się nie obrazicie.



Tym czasem trzymajcie się do <mam nadzieję> najbliższej środy. : )
“It's just a different way of living your life."
Charles




środa, 13 lutego 2013

Siemankoooo! ; ) /Ch

Minęły tylko TRZY dni, a ja mam ciągłą ochotę, aby już coś napisać. Ustaliłem  <tak, sam ze sobą>, że wpisy będą co około trzy dni.

Czy dużo się zmieniło? Troszeczkę tak. Pojawił się kryzys w przyjaźni. Mam ochotę ją skończyć. Będzie tragicznie, wierzcie mi. ; p  Poza tym staram się aktywnie spędzić dane Nam dwa tygodnie ferii. Dzisiaj siostra wyciągnęła mnie na trening siatkówki.  <ała>  xd

Ogólnie nie było źle. Okazało się, że rzucanie się na podłogę, aby odbić piłkę nie jest takie bolesne. Nie licząc stłuczonego biodra i pozbawionych skóry kolan. : (

Ale pomijając te „przygody”, dzień zaliczam do grona udanych. xd
Chciałbym dedykować dzisiejszy prolog willow, której opowiadanie dało mi natchnienie! ; D

***
PROLOG

Ostrożnie przysiadł na skraju łóżka. Po czym puścił czyjąś dłoń.
- A więc to koniec? – zapytał  opanowanym tonem.
Nikt nie odpowiedział. Z policzka ściekała mu łza. Duża, czysta i szczera. Wiedział, że nic nie może go uratować. Był już skazańcem. Podparł twarz na rękach i głośno westchnął.
- To nic pewnego. Być może wkrótce… - zaczął.
- Coś się zmieni? – Rayan  przemówił.
Bo tak właśnie miał na imię. Rayan. Wiek – dziewiętnaście lat. I gdy cały świat stał dla niego otworem, wszystko musiało przepaść. Mijał już piąty miesiąc od czasu, gdy doszło do tamtego wypadku. Wypadku, który zmienił wszystko.
- Nie o to chodzi… - złapał go za rękę.
- Ale.. Ja… Ja wszystko doskonale rozumiem. – zaczął Rayan -  Wiesz co to oznacza. Nie przetrwamy tego. Zakończmy to, póki jeszcze czas. – przełknął ślinę.
Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta. Siedzieli obok siebie w zupełnej ciszy. Jak gdyby wszystko wyparowało. Znikło, zostało pochłonięte. Czas przestał odgrywać jakiekolwiek znaczenie.
Mięło kilka minut, gdy gość poderwał się z miejsca. Gwałtownym, ale prawdopodobnie opanowanym krokiem udał się w stronę drzwi. Trzask.
Minęła kolejna minuta. Rayan wziął głęboki oddech i delikatnie opadł na poduszkę niewiadomego koloru. Była chłodna, jakby pozbawiona życia. Wyszeptał tylko jedno słowo - „Żegnaj…”
Chwilę później zapadł w sen. Nie było w nim nic rzeczywistego. Żadnych kształtów, figur, czy osób. Jedynie barwy. Kolory różnorodnej maści, które dawały mu poczucie istnienia. Na jego zewnętrznej powłoce rysował się uśmiech. To dawało mu radość, wyobraźnia była jedynym miejscem, gdzie mógł to poczuć. Kolory przepełniły cały jego umysł. 

cdn.

***
Ogólnie dzisiejszego dnia już padam. Marzę tylko o ciepłej herbatce owocowej i zapadnięciu w głęboki sen, który pełny będzie LD.  ; )

Na koniec dorzucę Wam jedną staroć z wakacji:


Więc nie pozostaje nic innego niż się pożegnać, a więc: ¡Hasta la vista!
                                                                                                                                        Charles