Witajcie, zgodnie z obietnicą przyszła pora na pierwszy
rozdział. Ogólnie bałem się, że nic z tego nie wyjdzie. Ale tak siadłem… no i wyszło to co wyszło. Dość przydługie,
ale mam nadzieję, że nie zanudzi Was na śmierć. ; )
W dwóch ostatnich dniach miałem dość „problemów” i miałem
dylemat, czy wstawić to dzisiaj lub wstrzymać się. Jednak moja ciekawość na
Waszą opinię jest zbyt duża. xd
Ostrzegam, że tematyka może być dość rażąca i potrzeba dość
tolerancji, aby bez oporu brnąć w tą historię. Tak, czy inaczej zapraszam do
przeczytania. ^^
***
Gdy
zbudził się następnego poranka, wydawał się być opanowany. Biła od niego
niesamowita cisza. Jak gdyby wszystko obumarło. Jednak we wnętrzu czuł ból. Ale
to słowo to za mało. W jego duchowej sferze dominowała rozpacz i żal. Ogromna,
nie opanowana. Miał ochotę wrzeszczeć z całych sił. Nie potrafił. Głos
załamywał się we wnętrzu. Nie potrafił nic powiedzieć.
Mijały kolejne minuty usiane w ciszy i całkowitym mroku. Uważał, że życie się dla niego skończyło. Znikło gdzieś w otchłani niesprawiedliwości i zażenowania.
- Już czas. – zaczęła siostra Jane delikatnie otwierając drzwi.
Rayan odwrócił się w stronę dochodzącego głosu.
- Już? – wyszeptał – I co dalej?
- Odwiozę cię do mieszkania, tak w ogóle to przydzielili mnie do opieki nad tobą. – uśmiechnęła się.
- Czy to konieczne? Przecież w takim stanie nie przeżyję ani dnia w betonowej dżungli.- opadł na poduszkę.
Siostra Jane przygryzła wargę. I chwilę zawahała się. Powoli podeszła do Rayan’a, i przykucnęła przy nim. Chwyciła go za rękę i zmrużyła oczy.
- Wiem, że to dla ciebie zupełnie nowa sytuacja. – zaczęła – Będzie trudno, zwłaszcza na początku. Ale jestem po to, aby ci pomóc.
- Coś jak anioł stróż? – z uśmiechem zapytał Rayan.
- Dokładnie tak.
Chłopak po raz pierwszy od pięciu miesięcy uśmiechnął się. Był to duży przełom dla niego, jak i jego stanu. Nie chciał współczucia, ale z drugiej strony potrzebował tego kogoś. Kogoś kto go wesprze, popchnie do przodu. Nie zostawi…
- Jest jeden problem… - zmarkotniał.
Zapadła głucha cisza.
Mijały kolejne minuty usiane w ciszy i całkowitym mroku. Uważał, że życie się dla niego skończyło. Znikło gdzieś w otchłani niesprawiedliwości i zażenowania.
- Już czas. – zaczęła siostra Jane delikatnie otwierając drzwi.
Rayan odwrócił się w stronę dochodzącego głosu.
- Już? – wyszeptał – I co dalej?
- Odwiozę cię do mieszkania, tak w ogóle to przydzielili mnie do opieki nad tobą. – uśmiechnęła się.
- Czy to konieczne? Przecież w takim stanie nie przeżyję ani dnia w betonowej dżungli.- opadł na poduszkę.
Siostra Jane przygryzła wargę. I chwilę zawahała się. Powoli podeszła do Rayan’a, i przykucnęła przy nim. Chwyciła go za rękę i zmrużyła oczy.
- Wiem, że to dla ciebie zupełnie nowa sytuacja. – zaczęła – Będzie trudno, zwłaszcza na początku. Ale jestem po to, aby ci pomóc.
- Coś jak anioł stróż? – z uśmiechem zapytał Rayan.
- Dokładnie tak.
Chłopak po raz pierwszy od pięciu miesięcy uśmiechnął się. Był to duży przełom dla niego, jak i jego stanu. Nie chciał współczucia, ale z drugiej strony potrzebował tego kogoś. Kogoś kto go wesprze, popchnie do przodu. Nie zostawi…
- Jest jeden problem… - zmarkotniał.
Zapadła głucha cisza.
-...ja nie wierzę w boga... - wyszeptał.
Wieczorem postawił pierwsze kroki w swoim
mieszkaniu. Ale nie mógł być tego pewien. Odkąd stracił wzrok wszystko straciło
sens. Nie wiedział, jak się zachowywać. Jednak najgorsze było to, że stracił
wszystko co kochał. A właściwie to tą jedną wyjątkową osobę…
- I oto jesteśmy. – Jane chwyciła go pod rękę.
- Tak… Jesteśmy…
Z pomocą opiekunki usiadał w białym skórzanym fotelu. Przynajmniej tak go zapamiętał. Jane rozpakowywała rzeczy Rayan’a w pokoju obok. W tym samym czasie on uśmiechał się w daleką czarną przestrzeń, która stała się jego utrapieniem.
Zegar wybił jedenaście razy. Teraz tylko tak mógł mieć jakiekolwiek poczucie czasu. Po kilku minutach do pomieszczenia weszła Jane, trzymała tacę. W oddali dochodził dźwięk czajnika. Siedzieli tak kilka godzin, długo rozmawiając. Kończąc kolejne filiżanki z herbatą.
- A twój przyjaciel, dlaczego nie przyszedł? – zapytała.
Jane była bardzo zafascynowana wszystkimi nowinkami. Można pokusić się o słowo wścibska. Ale nie można jej było mieć tego za złe. Mimo to z całego serca opiekowała się chorymi. Dawała im nadzieję. Czasami złudne, ale takie również są konieczne.
- Tak naprawdę… - wykrztusił - …to był dla mnie kimś więcej. Coś nas łączyło.
- Chcesz powiedzieć, że jesteś… - otworzyła usta ze zdziwienia.
Natychmiast podniosła się z fotela. I znikła w dalekich czeluściach ciemności. Rayan malutkimi kroczkami skierował się w stronę swojej sypialni, strącając po drodze kilka rzeczy. Nie zwracał na to żadnej uwagi. Upadł przy wąskiej półce i energicznie ją otworzył. Przejechał ręką po pustej drewnianej wnęce.
- A więc odszedłeś… Matt… - łza spłynęła mu po policzku.
- I oto jesteśmy. – Jane chwyciła go pod rękę.
- Tak… Jesteśmy…
Z pomocą opiekunki usiadał w białym skórzanym fotelu. Przynajmniej tak go zapamiętał. Jane rozpakowywała rzeczy Rayan’a w pokoju obok. W tym samym czasie on uśmiechał się w daleką czarną przestrzeń, która stała się jego utrapieniem.
Zegar wybił jedenaście razy. Teraz tylko tak mógł mieć jakiekolwiek poczucie czasu. Po kilku minutach do pomieszczenia weszła Jane, trzymała tacę. W oddali dochodził dźwięk czajnika. Siedzieli tak kilka godzin, długo rozmawiając. Kończąc kolejne filiżanki z herbatą.
- A twój przyjaciel, dlaczego nie przyszedł? – zapytała.
Jane była bardzo zafascynowana wszystkimi nowinkami. Można pokusić się o słowo wścibska. Ale nie można jej było mieć tego za złe. Mimo to z całego serca opiekowała się chorymi. Dawała im nadzieję. Czasami złudne, ale takie również są konieczne.
- Tak naprawdę… - wykrztusił - …to był dla mnie kimś więcej. Coś nas łączyło.
- Chcesz powiedzieć, że jesteś… - otworzyła usta ze zdziwienia.
Natychmiast podniosła się z fotela. I znikła w dalekich czeluściach ciemności. Rayan malutkimi kroczkami skierował się w stronę swojej sypialni, strącając po drodze kilka rzeczy. Nie zwracał na to żadnej uwagi. Upadł przy wąskiej półce i energicznie ją otworzył. Przejechał ręką po pustej drewnianej wnęce.
- A więc odszedłeś… Matt… - łza spłynęła mu po policzku.
cdn.
***
…calma
antes de la tormenta… - to z
hiszpańskiego “cisza przed burzą”. Postawiłem na tą nazwę, ponieważ moja osoba
przez ostatnie pół roku drastycznie się zmieniła. O co nigdy bym się wcześniej
nie podejrzewał. ; p
Ostatnio wróciłem do projektowania w The Sims 3, więc mała
pokazówka, jeśli się nie obrazicie.
Tym czasem trzymajcie się do <mam nadzieję>
najbliższej środy. : )
“It's just
a different way of living your life."
Charles
Rozdział extra.
OdpowiedzUsuńDom w także.
Szczerze przyznam, że dom mnie bardziej interesuje, bo uwielbiam je robić w tej grze. *O*
No i chcę zostać architektem wnętrz. :D
Dziękuję! ; )
UsuńW takim wypadku zachęciłaś mnie do budowy kolejnych. xd