¡Buenas noches!
Nadszedł czas na rozdział numer 3. Po raz kolejny nie jestem
zadowolony. Czuję, że z tego opowiadania robi się „lofff story” a tego chciałem
uniknąć. : c
Z góry za to przepraszam!
Ferie dobiegają powoli końca i niestety jestem zmuszony odłożyć bloga na dalszy plan. Dlatego wpisy będą pojawiać się raz w tygodniu. Będzie to prawdopodobnie sobota. Muszę znaleźć w sobie nowy zapał do pracy, a będzie to trudne… (kartkówka z 80 czasowników – hiszpański) ; (
Ale nie przedłużając, zapraszam do przeczytania jakże „nużącego” rozdziału. Obiecuję poprawę!
***
Tak, przychodzi czas, kiedy musimy odsłonić nasze słabości… Gdy naszych tajemnic nie da się dłużej ukrywać. Gdy naszej samotności nie da się już zaprzeczać. Gdy nasz ból nie może już być ignorowany. Ale czasem czujemy się tak opuszczeni, że słabość, którą na pozór pokonaliśmy nagle staje się zbyt silna by z nią walczyć.
Zbudził się po kilku dniach. Był w zupełnie innym pomieszczeniu. Nie poznał go, z początku wziął głęboki wdech, aby poczuć jakikolwiek zapach. Wyczuł coś. Jednak nie był do końca pewny. Coś jakby leki, choroba lub śmierć ale…
- Co się w ogóle stało? – wyszeptał.
Rayan stracił pamięć. Wydarzenia ostatnich dni uleciały. Zanikły. Niepewność zabijała go. Wytężył słuch, ale nie usłyszał nikogo. Był pewien, że w sali znajduje się tylko on. Nie chciał dłużej już czekać. Nie potrafił się już kontrolować, był gotowy na wszystko.
Powoli podniósł się z łóżka. Położył nogi na podłodze i postawił pierwsze kroki. Nie znał tego pomieszczenia. Posadzka była zimna, pozbawiona duszy. Stawiał krok po kroku, próbując nie wpaść na żaden przedmiot. Zrobił sześć kroków, gdy pojawiała się przed nim ściana. Skierował się w prawo. Sześć kroków i ból. Szafka. Kilka chwil później znalazł się przy drzwiach. Z korytarza dochodził hałas, zapewne pacjentów. W ciągu ostatnich miesięcy słuch Rayan’a stał się bardzo czuły. Było to na jego korzyść, bez wzroku czuł się jak wyrzutek. Jak ktoś dziwny, a czasem nawet nienormalny. Niczym osoba drugiej kategorii.
Usłyszał, że ktoś nadchodzi, był to stukot butów na obcasach. Cofnął się i ostrożnie przymknął drzwi. Dłoń drugiej osoby chwyciła klamkę od drugiej strony. Rayan zrobił gwałtowny krok do tyłu. Przejechał po czole, które było całkowicie mokre. Nagle wszystko ustało. Zza drzwi dochodziły tylko odgłosy rozmowy.
- Panie doktorze! – zatrzymała go – Wiadomo już coś? Co z badaniami? – rzucała pytaniami.
- Jak mniemam jest pani opiekunką… Cóż. Nie jest za dobrze…
- Ale co się dzieje?! – przerwała mu.
- Właściwie nie wiemy co się dzieje. Badania nic nie wykazały. – doktor przerzedził włosy.
Jane zrobiła krok do tyłu. Wzięła głęboki wdech, jakby miało to zahamować płacz. Rayan’a znała kilka miesięcy, jednak bardzo się zbliżyła do niego. Każdego dnia liczyła na coś więcej. Ale czy udałoby się? Tak naprawdę wolała nie ryzykować.
- Jego stan wciąż jest niestabilny, nic nie możemy zrobić…
- Więc…? – spojrzała w jego oczy.
- Czas przygotować się na najgorsze. Należy zawiadomić rodzinę.
Stali tam jeszcze dłuższą chwilę. Na długim korytarzu, wyłożonym płytkami w kolorze czystej bieli. Pomieszczenie było sterylne i przestronne. Pod ścianami znajdowały się liczne ławki. Wokół poruszali się pacjenci. Było ich dużo, około trzydziestu. Starzy i młodzi. Wysocy i niscy. Grubi i chudzi. Zajęci różnymi rzeczami. Od zwykłej rozmowy po czytanie książek. Miejsce mimo, że było szpitalem wydawało się tętnić życiem. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Panowała atmosfera spokoju i zadowolenia. Wyróżniał się tylko jeden pacjent.
Rayan ze łzami w oczach przysłuchiwał się rozmowie. Zaczął rozglądać się w każdym możliwym kierunku, jak gdyby szukał jakiegoś wyjścia. Jednak przed nim rozciągał się tylko mrok. Głosy ustały. Usłyszał skrzypienie drzwi. Zrobił kilka gwałtownych kroków do tyłu. Coś znalazło się pomiędzy jego nogami. Upadł. Z tyłu poczuł ramę ciężkiego metalowego łóżka. Usiłował wstać, kiedy do sali weszła siostra Jane.
- Rayan! Co się stało?
- Nie dzwoń do nich… - wyszeptał resztką sił.
Opiekunka natychmiast podbiegła do leżącego chłopaka. Delikatnie uśmiechnęła się. On to wyczuł. To coś niezwykłego. Dar. Coś czego nie dało się wytłumaczyć. Dotknęła jego dłoni. Były zimne i sine, niczym u umarłego. Jednak nie puściła go. Wręcz przeciwnie, chwyciła jeszcze mocniej. Spojrzała w jego olbrzymie błękitne oczy, tonęła w nich. Mimo choroby nie zamierzała go zostawić. Odważyła się. I delikatnie pocałowała go w usta. Jednak on odchodził. Zasypiał.
- … nie dzwoń… do … nich… nie… – wyszeptał w ostatnich słowach.
Z góry za to przepraszam!
Ferie dobiegają powoli końca i niestety jestem zmuszony odłożyć bloga na dalszy plan. Dlatego wpisy będą pojawiać się raz w tygodniu. Będzie to prawdopodobnie sobota. Muszę znaleźć w sobie nowy zapał do pracy, a będzie to trudne… (kartkówka z 80 czasowników – hiszpański) ; (
Ale nie przedłużając, zapraszam do przeczytania jakże „nużącego” rozdziału. Obiecuję poprawę!
***
Tak, przychodzi czas, kiedy musimy odsłonić nasze słabości… Gdy naszych tajemnic nie da się dłużej ukrywać. Gdy naszej samotności nie da się już zaprzeczać. Gdy nasz ból nie może już być ignorowany. Ale czasem czujemy się tak opuszczeni, że słabość, którą na pozór pokonaliśmy nagle staje się zbyt silna by z nią walczyć.
Zbudził się po kilku dniach. Był w zupełnie innym pomieszczeniu. Nie poznał go, z początku wziął głęboki wdech, aby poczuć jakikolwiek zapach. Wyczuł coś. Jednak nie był do końca pewny. Coś jakby leki, choroba lub śmierć ale…
- Co się w ogóle stało? – wyszeptał.
Rayan stracił pamięć. Wydarzenia ostatnich dni uleciały. Zanikły. Niepewność zabijała go. Wytężył słuch, ale nie usłyszał nikogo. Był pewien, że w sali znajduje się tylko on. Nie chciał dłużej już czekać. Nie potrafił się już kontrolować, był gotowy na wszystko.
Powoli podniósł się z łóżka. Położył nogi na podłodze i postawił pierwsze kroki. Nie znał tego pomieszczenia. Posadzka była zimna, pozbawiona duszy. Stawiał krok po kroku, próbując nie wpaść na żaden przedmiot. Zrobił sześć kroków, gdy pojawiała się przed nim ściana. Skierował się w prawo. Sześć kroków i ból. Szafka. Kilka chwil później znalazł się przy drzwiach. Z korytarza dochodził hałas, zapewne pacjentów. W ciągu ostatnich miesięcy słuch Rayan’a stał się bardzo czuły. Było to na jego korzyść, bez wzroku czuł się jak wyrzutek. Jak ktoś dziwny, a czasem nawet nienormalny. Niczym osoba drugiej kategorii.
Usłyszał, że ktoś nadchodzi, był to stukot butów na obcasach. Cofnął się i ostrożnie przymknął drzwi. Dłoń drugiej osoby chwyciła klamkę od drugiej strony. Rayan zrobił gwałtowny krok do tyłu. Przejechał po czole, które było całkowicie mokre. Nagle wszystko ustało. Zza drzwi dochodziły tylko odgłosy rozmowy.
- Panie doktorze! – zatrzymała go – Wiadomo już coś? Co z badaniami? – rzucała pytaniami.
- Jak mniemam jest pani opiekunką… Cóż. Nie jest za dobrze…
- Ale co się dzieje?! – przerwała mu.
- Właściwie nie wiemy co się dzieje. Badania nic nie wykazały. – doktor przerzedził włosy.
Jane zrobiła krok do tyłu. Wzięła głęboki wdech, jakby miało to zahamować płacz. Rayan’a znała kilka miesięcy, jednak bardzo się zbliżyła do niego. Każdego dnia liczyła na coś więcej. Ale czy udałoby się? Tak naprawdę wolała nie ryzykować.
- Jego stan wciąż jest niestabilny, nic nie możemy zrobić…
- Więc…? – spojrzała w jego oczy.
- Czas przygotować się na najgorsze. Należy zawiadomić rodzinę.
Stali tam jeszcze dłuższą chwilę. Na długim korytarzu, wyłożonym płytkami w kolorze czystej bieli. Pomieszczenie było sterylne i przestronne. Pod ścianami znajdowały się liczne ławki. Wokół poruszali się pacjenci. Było ich dużo, około trzydziestu. Starzy i młodzi. Wysocy i niscy. Grubi i chudzi. Zajęci różnymi rzeczami. Od zwykłej rozmowy po czytanie książek. Miejsce mimo, że było szpitalem wydawało się tętnić życiem. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Panowała atmosfera spokoju i zadowolenia. Wyróżniał się tylko jeden pacjent.
Rayan ze łzami w oczach przysłuchiwał się rozmowie. Zaczął rozglądać się w każdym możliwym kierunku, jak gdyby szukał jakiegoś wyjścia. Jednak przed nim rozciągał się tylko mrok. Głosy ustały. Usłyszał skrzypienie drzwi. Zrobił kilka gwałtownych kroków do tyłu. Coś znalazło się pomiędzy jego nogami. Upadł. Z tyłu poczuł ramę ciężkiego metalowego łóżka. Usiłował wstać, kiedy do sali weszła siostra Jane.
- Rayan! Co się stało?
- Nie dzwoń do nich… - wyszeptał resztką sił.
Opiekunka natychmiast podbiegła do leżącego chłopaka. Delikatnie uśmiechnęła się. On to wyczuł. To coś niezwykłego. Dar. Coś czego nie dało się wytłumaczyć. Dotknęła jego dłoni. Były zimne i sine, niczym u umarłego. Jednak nie puściła go. Wręcz przeciwnie, chwyciła jeszcze mocniej. Spojrzała w jego olbrzymie błękitne oczy, tonęła w nich. Mimo choroby nie zamierzała go zostawić. Odważyła się. I delikatnie pocałowała go w usta. Jednak on odchodził. Zasypiał.
- … nie dzwoń… do … nich… nie… – wyszeptał w ostatnich słowach.
cdn.
***
Jak znajdę jakieś moje stare twórczości, to wpisy pojawią się częściej. W każdym razie, gdy pomyślę, że w poniedziałek szkoła. Popadam w depresję.
***
Jak znajdę jakieś moje stare twórczości, to wpisy pojawią się częściej. W każdym razie, gdy pomyślę, że w poniedziałek szkoła. Popadam w depresję.
Trzymajcie się i poproszę o drastyczne komentarze. ; >
Charles
Hm, również uważam, iż ten rozdział jest bardzo dobry. A jeśli chodzi o "za mało miłości" jak to napisała Willow, to dla mnie jest jej wystarczająco. Nie byłoby to takie świetne jak jest teraz, gdyby wszystko działo się za szybko.
OdpowiedzUsuńNie ma drastycznych, o nie. Nie dzisiaj. Dzisiaj się spytam, dlaczego w takim momencie mi przerywasz rozdział? Nie wolno tak robić Charles, nie wolno :c Ja się nie zgadzam na coś takiego, żeby mi tak kończyć w takim momencie i zostawiać z milionem pytań! Gdybym nie była zakochana w tym opowiadaniu to bym Cię trochę zwyzywała.... o, to jednak jest drastycznie ;)
OdpowiedzUsuńSerdecznie zapraszam na pierwszy rozdział cyklu!
www.disenchanted-prince.blogspot.com
CHYBA CIĘ COŚ BOLI ! W TAKIM MOMENCIE PRZETRWASZ?! JAK TAK MOŻNA! Normalnie foch z przytupem i grzywką! Pisz mi tu zaraz następny rozdział, albo śmierć! Kumasz? Mam nadzieję, że tak.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Zamiast przetrwasz miało być przerywasz, ale tak to jest gdy pisze się kom o 1:30 na fonie. xD
UsuńI tak wiem, że jest kiepskie. ; >
OdpowiedzUsuńKończę pierwszą klasę licbazy. ^^