Dzień dobry!
O dziwo jest dobry również dla mnie! ; >
W końcu minął ten dłuuuużący się tydzień i mogę dodać coś na bloga. Wszystko rozpoczęło się trzydniowymi rekolekcjami, gdzie ksiądz próbował wcisnąć nam tylko to co chciał. Skrytykował wszystko co nie szło po jego myśli. Od zmasowanego ataku na kościół względem abdykacji papieża, po „palenie” homoseksualistów” na stosach. Jedno słowo – zacofanie.
O dziwo jest dobry również dla mnie! ; >
W końcu minął ten dłuuuużący się tydzień i mogę dodać coś na bloga. Wszystko rozpoczęło się trzydniowymi rekolekcjami, gdzie ksiądz próbował wcisnąć nam tylko to co chciał. Skrytykował wszystko co nie szło po jego myśli. Od zmasowanego ataku na kościół względem abdykacji papieża, po „palenie” homoseksualistów” na stosach. Jedno słowo – zacofanie.
Witamy w średniowieczu! …
I tak
trzeciego dnia całkowicie już straciłem wiarę. Czy dobrze mi z tym? Raczej tak,
przynajmniej się już nie oszukuję.
Czwartek rozpocząłem matematyką i jej wartością bezwzględną…
Czwartek rozpocząłem matematyką i jej wartością bezwzględną…
Rozumiem,
że profil matematyczny, ale … kiedy ja tego użyję!?
W piątek daliśmy upust artystyczny na hiszpańskim. Pół godziny zmarnowanej na zmycie. xd
W piątek daliśmy upust artystyczny na hiszpańskim. Pół godziny zmarnowanej na zmycie. xd
Ale
nie zanudzając już więcej przejdźmy do rozdziału 4 i 1/ 2
.
***
- Prawda, że cudowne? – subtelny uśmiech zakrył jej usta.
Skinął głową. Wiatr delikatnie mierzwił jego kręcone kruczoczarne włosy. Wpatrywał się w rozciągający horyzont nowojorskiego Central Park’u, pokrytego dopiero co zakwitniętymi drzewami. Nadeszła wiosna to było pewne. Niebo po raz pierwszy od wielu miesięcy pokryło się aksamitną niebieską barwą, dopełnioną niewielkimi smugami białoszarych obłoków. Lekki ciepły wietrzyk subtelnie kołysał korony dużych potężnych drzew. Dźwięk ten rozchodził się w każdą możliwą stronę, a docierając do ludzi wywoływał atmosferę wyciszenia i harmonii. W drobnym zbiorniku wodnym fale intensywnie uderzały o mur przylegającego chodnika. Jak gdyby szukały ucieczki, wyjścia z sytuacji. Woda rozbryzgiwała się na okoliczne trawy i kwiaty, czasem na ludzi. By odejść z tego miejsca, za każdą cenę. Obok, na pobliskiej polanie rosły duże skupiska różnorodnych kwiatów. Wśród nich leżeli ludzie. Szczęśliwi i zadowoleni, pełni wiary i nadziei na lepsze jutro. Patrzyli na siebie z wielkim zaangażowanie jak gdyby jutra miało nie być.
Spoglądał na to ze względnym spokojem, ale niezwykłą fascynacją wewnętrzną. Po długim czasie udało mu się, mimo że stracił wszelką nadzieję. W oczach zimnych, ale głębokich narastały mu łzy. Jane podeszła do niego, znajdowali się na tarasie jego mieszkania, właściwie nadal wspólnego mieszkania. Mieszkania Rayan’a i Matt’a. Od ich rozstania minął już dobry rok, ale on nadal nie mógł zapomnieć.
- Tęskniłeś za tym, przyznaj. – pocałowała go w policzek.
- Tak i to bardzo, ostatnie pół roku…
- Rozumiem, to był czas niepewności. Ale udało ci się!
- Nie… To nam się udało. – objął ją.
Nocą obudził się zlany potem. Drastycznie zerwał się z łóżka. Jane leżała tuż obok. Wstał i poszedł do łazienki. Stanął przed lustrem. Dokładnie przyjrzał się osobie z odbicia. Nie poznawał się. To znaczy, był tam brunet o kręconych włosach z liliowo błękitnymi oczami, z trzy dniowym zarostem. Ale to był tylko pozór. Każdego dnia coraz mniej się rozpoznawał. To było coś więcej, siedziało to wewnątrz. Nie do końca mógł to zrozumieć. Coś jak pustka. Miał Jane, ale nie był pewny swojego wyboru.
Godzinę później siedział już w kuchni z dużym kubkiem owocowej herbaty. Niedbale przyglądał się ginięciu kolejnych ziarnek cukru. To był jego temat zastępczy. Dumał już dłuższą chwilę, a nawet kilka chwil. Zresztą jak każdej nocy od kilku tygodni. Nie wytrzymał. Poprawił niebieski szlafrok mocno go przewiązując. Starając się nie wywołać jak najmniejszego hałasu podszedł do półki. Obejrzał się za siebie, aby upewnić się o swojej samotności. Serce głośno i wyraźnie kołatało w jego silnej klatce piersiowej. Teraz czuł tylko rytmiczne uderzenia, przyśpieszające z każdą chwilą. Przekręcił kluczyk i wyjął ze schowka zwitek papierów. Jednak zainteresowała go tylko jedna rzecz. Zdjęcie. Był na nim Matt. Stał w bezruchu cztery minuty, bez mrugnięcia wpatrując się w fotografię. Odwrócił kartę i przeczytał w myślach „Dla miłości mojego życia, Matt”. Wtedy cały świat zniknął. Czuł tylko głos serca, który powtarzał w kółko – Matt, Matt. Doskonale rozumiał, że wciąż coś do niego czuje, jednak nic nie mógł zrobić.
- Znów miałeś koszm… - zaczęła Jane wychylając się zza rogu.
Rayan natychmiast wyrwał się z narastającego stanu. W ciągu sekundy obrócił się plecami do półki, po czym szybko wziął głęboki oddech,
- Tak… – zaczął – Właśnie… piję… kaw, no ten herbatę. – szukał słów.
- A co robisz przy półce? Na pewno wszystko w porządku?
Jane doskonale wiedziała, że coś jest na rzeczy. Zarzuciła włosy do tyłu i rozpoczęła ofensywę. Rayan milczał.
- Co ukrywasz? Co trzymasz w ręce? – zbliżała się do niego.
- Jane przesadzasz, daj już spokój.
- Wciąż się dziwnie zachowujesz, masz jakieś sekrety.
- Jak każdy… - wyszeptał Rayan.
Jane była już przy nim, gwałtownym ruchem chwyciła jego rękę i przyciągnęła do siebie.
- Otwórz! – zagroziła.
Pusto. Rayan wycofał się w głąb korytarza, chciał jak najszybciej zniknąć z oczu kobiety. Kobiety zdesperowanej, rozwścieczonej i gotowej na wszystko. Wiedział, że wszystko zbliża się ku końcowi, jednak nie potrafił tego zakończyć. Jeszcze nie teraz.
Trudno ocenić, jak potężna może być miłość. Może nam dać siły w ciężkich chwilach lub zmobilizować do poświęceń. Może sprawić, że przyzwoity człowiek popełni straszny czyn. Może popchnąć zwykłą kobietę do szukania prawdy. Nawet kiedy odejdziemy, miłość pozostanie. Wszyscy szukamy miłości, ale…
Skinął głową. Wiatr delikatnie mierzwił jego kręcone kruczoczarne włosy. Wpatrywał się w rozciągający horyzont nowojorskiego Central Park’u, pokrytego dopiero co zakwitniętymi drzewami. Nadeszła wiosna to było pewne. Niebo po raz pierwszy od wielu miesięcy pokryło się aksamitną niebieską barwą, dopełnioną niewielkimi smugami białoszarych obłoków. Lekki ciepły wietrzyk subtelnie kołysał korony dużych potężnych drzew. Dźwięk ten rozchodził się w każdą możliwą stronę, a docierając do ludzi wywoływał atmosferę wyciszenia i harmonii. W drobnym zbiorniku wodnym fale intensywnie uderzały o mur przylegającego chodnika. Jak gdyby szukały ucieczki, wyjścia z sytuacji. Woda rozbryzgiwała się na okoliczne trawy i kwiaty, czasem na ludzi. By odejść z tego miejsca, za każdą cenę. Obok, na pobliskiej polanie rosły duże skupiska różnorodnych kwiatów. Wśród nich leżeli ludzie. Szczęśliwi i zadowoleni, pełni wiary i nadziei na lepsze jutro. Patrzyli na siebie z wielkim zaangażowanie jak gdyby jutra miało nie być.
Spoglądał na to ze względnym spokojem, ale niezwykłą fascynacją wewnętrzną. Po długim czasie udało mu się, mimo że stracił wszelką nadzieję. W oczach zimnych, ale głębokich narastały mu łzy. Jane podeszła do niego, znajdowali się na tarasie jego mieszkania, właściwie nadal wspólnego mieszkania. Mieszkania Rayan’a i Matt’a. Od ich rozstania minął już dobry rok, ale on nadal nie mógł zapomnieć.
- Tęskniłeś za tym, przyznaj. – pocałowała go w policzek.
- Tak i to bardzo, ostatnie pół roku…
- Rozumiem, to był czas niepewności. Ale udało ci się!
- Nie… To nam się udało. – objął ją.
Nocą obudził się zlany potem. Drastycznie zerwał się z łóżka. Jane leżała tuż obok. Wstał i poszedł do łazienki. Stanął przed lustrem. Dokładnie przyjrzał się osobie z odbicia. Nie poznawał się. To znaczy, był tam brunet o kręconych włosach z liliowo błękitnymi oczami, z trzy dniowym zarostem. Ale to był tylko pozór. Każdego dnia coraz mniej się rozpoznawał. To było coś więcej, siedziało to wewnątrz. Nie do końca mógł to zrozumieć. Coś jak pustka. Miał Jane, ale nie był pewny swojego wyboru.
Godzinę później siedział już w kuchni z dużym kubkiem owocowej herbaty. Niedbale przyglądał się ginięciu kolejnych ziarnek cukru. To był jego temat zastępczy. Dumał już dłuższą chwilę, a nawet kilka chwil. Zresztą jak każdej nocy od kilku tygodni. Nie wytrzymał. Poprawił niebieski szlafrok mocno go przewiązując. Starając się nie wywołać jak najmniejszego hałasu podszedł do półki. Obejrzał się za siebie, aby upewnić się o swojej samotności. Serce głośno i wyraźnie kołatało w jego silnej klatce piersiowej. Teraz czuł tylko rytmiczne uderzenia, przyśpieszające z każdą chwilą. Przekręcił kluczyk i wyjął ze schowka zwitek papierów. Jednak zainteresowała go tylko jedna rzecz. Zdjęcie. Był na nim Matt. Stał w bezruchu cztery minuty, bez mrugnięcia wpatrując się w fotografię. Odwrócił kartę i przeczytał w myślach „Dla miłości mojego życia, Matt”. Wtedy cały świat zniknął. Czuł tylko głos serca, który powtarzał w kółko – Matt, Matt. Doskonale rozumiał, że wciąż coś do niego czuje, jednak nic nie mógł zrobić.
- Znów miałeś koszm… - zaczęła Jane wychylając się zza rogu.
Rayan natychmiast wyrwał się z narastającego stanu. W ciągu sekundy obrócił się plecami do półki, po czym szybko wziął głęboki oddech,
- Tak… – zaczął – Właśnie… piję… kaw, no ten herbatę. – szukał słów.
- A co robisz przy półce? Na pewno wszystko w porządku?
Jane doskonale wiedziała, że coś jest na rzeczy. Zarzuciła włosy do tyłu i rozpoczęła ofensywę. Rayan milczał.
- Co ukrywasz? Co trzymasz w ręce? – zbliżała się do niego.
- Jane przesadzasz, daj już spokój.
- Wciąż się dziwnie zachowujesz, masz jakieś sekrety.
- Jak każdy… - wyszeptał Rayan.
Jane była już przy nim, gwałtownym ruchem chwyciła jego rękę i przyciągnęła do siebie.
- Otwórz! – zagroziła.
Pusto. Rayan wycofał się w głąb korytarza, chciał jak najszybciej zniknąć z oczu kobiety. Kobiety zdesperowanej, rozwścieczonej i gotowej na wszystko. Wiedział, że wszystko zbliża się ku końcowi, jednak nie potrafił tego zakończyć. Jeszcze nie teraz.
Trudno ocenić, jak potężna może być miłość. Może nam dać siły w ciężkich chwilach lub zmobilizować do poświęceń. Może sprawić, że przyzwoity człowiek popełni straszny czyn. Może popchnąć zwykłą kobietę do szukania prawdy. Nawet kiedy odejdziemy, miłość pozostanie. Wszyscy szukamy miłości, ale…
cdn.
***Historia się bardzo zagmatwała, ale niedługo wszystko się wyjaśni. I promise.
Resztka zimy i początek upragnionej wiosny. ; D
Do zobaczenia niebawem. ; >
Charles
Oh, Charles, ja chcę żeby była jakaś akcja z Mattem ;x Zrób to dla mnie ^^ Jakieś szalone love story albo chociaż drama pitu-pitu, żebym mogła sobie poryczec. Jane naprawdę wydaje się wściekła i z tą ofensywą to nieźle pojechała. No żyć człowiekowi nie da, ani trochę. Naprawdę genialnie!
OdpowiedzUsuńwww.disenchanted-prince.blogspot.com
Szczerze pisząc, nie zrozumiałam wiele z tego wpisu.. Wszystko się jakoś pomieszało, ale rozumiem, iż tak ma być. ; ] Zostaje tylko czekać na następną sobotę.
OdpowiedzUsuńOdważnie :D
OdpowiedzUsuńDość kontrowersyjnie...
Blog ciekawy. (+fajna muzyczka)
Z zapartym tchem czytam każdy rozdział i czekam na kolejne...
Fajny masz styl pisania... Dobrze się czyta.
Ciekawy temat :)
Temat bardzo odważny, ale niezwykle ciekawy.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałem wszystkie posty i muszę powiedzieć, że bardzo przyjemnie się czytało. Jednak ten rozdział wprowadził wiele nieścisłości. ; D