sobota, 16 marca 2013

Rozdział VI /Ch

Siemanko!

U mnie zapowiada się naprawdę ciekawy tydzień. Święto szkoły? Ok. Dni otwarte? Ok. Czyli tydzień całkowitego luzu! ^^
Na święto początkowo przypadł mi konkurs wiedzy o USA, jednak wczoraj z kolegami postanowiliśmy zrobić z siebie totalnych kretynów. Podobno najgorsza piosenka lat 90. Ale chyba ją lubię.  I oto wystąpimy w karaoke z piosenką:


Brak talentów wokalnych nas nie przeraża. W końcu to ma być dobra zabawa! xd
Wpis dzisiaj tak szybko, bo zaraz za kilka godzin pędzę na urodzinki. Zakupiłem Dotyk Cross’a – mam nadzieję, że będzie on odpowiednim prezentem.
Literatura erotyczna  - to jest to. ; p

Ale teraz czas na nowy rozdział. Jest to chyba jedyny z którego jestem jak dotąd dumny. Uważam, że niczego nie jest za dużo ani za mało. Po prostu ideał. ^^
A teraz serdecznie zapraszam.

***
Mijamy tych ludzi każdego dnia, ale im się nie przyglądamy. Nie chcemy wiedzieć smutku na ich twarzy… Tęsknoty w ich sercach… Samotności w oczach… Ale czasami, powinniśmy zatrzymać się i spojrzeć w duszę tych zamkniętych ludzi. Dlaczego? Jeżeli zbliżymy się wystarczająco, to możemy ich rozpoznać.
Księga mówi nam, że każdy jest grzesznikiem. Oczywiście nie każdy czuje się winny. Są też tacy, którzy odpowiedzialność zawsze biorą na siebie. Inni uspakajają sumienie dobrymi uczynkami, albo wmawiają sobie, że ich grzech był usprawiedliwiony. Wielu z nich przyrzeka poprawę i modli się o przebaczenie – oczekując cudu, który nigdy nie nadejdzie.
Gdy zapytacie o duchową stronę Rayan’a, nie dostaniecie jednoznacznej odpowiedzi. Temat religii nie był mu obcy, wręcz przeciwnie. Został wychowany, w nieszczęściu dla niego, w bardzo wierzącej rodzinie. Dużo czasu spędzał w świątyni, jednak robił to w zupełnie innych celach. Nie szukał wybawienia w Bogu. Tuż przed ucieczką doskonale wiedział jak wyglądałby w oczach Boga.
Homoseksualizm równy grzechowi, a to wiecznemu potępieniu. I choć to czyn haniebny, Rayan nie uważał tego za nic złego. Wolał być osobą szczęśliwą, niż spędzić całe życie w samotności. Bóg w jego ocenie był srogi, nie zdolny do przebaczenia. I być może miał rację…
Gdy stracił wzrok, dużo czasu poświęcał na czytanie różnorodnych ksiąg. Szczególnie upodobał sobie Biblię, jednakże szukał tam życiowych mądrości, wskazówek i słów otuchy. Coś co dałoby mu moc napędową – nadzieję.
Przez większą część swojego życia starał się zrozumieć, dlaczego ta religia jest tą JEDYNĄ, tą WYJĄTKOWĄ, tą PRAWDZIWĄ. Gdy zobaczysz liczbę wskazującą liczbę wierzeń, religii i jej odłamów – tracisz wiarę. To właśnie spotkało Rayan’a.
- Oto pańskie zamówienie. – sprzedawca wysunął rękę w jego stronę.
Rayan milczał. Gubił się we własnych myślach. Sam nie wiedział dlaczego wpadł na pomysł, aby przyjść do Central Parku. Wspomnienia? Jakieś na pewno, ale czy szczęśliwe…  Trudno powiedzieć. Jednak ten park nie przypominał już tego z przed kilku dni. Teraz wydawał się szary, pozbawiony kolorów. Drzewa jakby zatrzymały się w miejscu, a intensywna zielona barwa liści została zmyta. Okolica wydawała się pozbawiona życia.
Sprzedawca po raz kolejny powtórzył swoją kwestię. Tym razem zadziałało. Rayan syknął coś w nieznanym nikomu języku, położył banknot 10 dolarowy i udał się w głąb najbliższej alejki.
Urok dużego miasta? Na pierwszym miejscu postawił bym bezinteresowność ludzi. Jakkolwiek źle wyglądasz lub tuż obok zwijasz się z bólu – oni tylko spojrzą. Rzucą w twoją stronę nieprzychylny komentarz i odejdą. Udadzą zajętych odwracając wzrok. Tak też wygląda życie w Nowym Jorku, codziennie mijasz tysiące całkowicie obcych ludzi, i tracisz jakąkolwiek wyjątkowość. Stajesz się częścią grupy, której nawet nie znasz – kolejnym pionkiem na szachownicy.
Przez kolejne dwie godziny błądził po kompleksie parkowym, bez jakiegokolwiek celu. Miał tylko jedno założenie – nie wracać do apartamentu, przynajmniej nie teraz.
 Mijał kolejne miejsca: place zabaw, ciche zagajniki i porośnięte świeżą trawą polany. W końcu dotarł nad Turtle Pond, gdzie został dłużej niż zakładał.



Znał to miejsce doskonale, to tutaj go spotkał. Wpadli na siebie przypadkiem, ale zostali na dłużej. Przed oczami stanął mu obraz Matt’a , jednak nie chciał sobie tym teraz zakrzątać głowy. Zbliżył się do ławki, właściwie to do ich ławki.
- Przepraszam… ale czy mogę się przysiąść? –spróbował się uśmiechnąć.
- Tak… - spojrzał na okoliczne puste ławki – Śmiało.
Zrobiło mu się bardzo głupio. Ale teraz było już za późno i Rayan musiał brnąć w to dalej. Do głowy przychodził mu tylko pomysł ucieczki, jednak uznał, że nie będzie to najlepszym rozwiązaniem.
- A więc miałeś jakiś powód, aby przysiąść się akurat tutaj? – młody mężczyzna spoglądał z przymrużonym wzrokiem.
- Można… Można tak powiedzieć. – Rayan zaczął – To po prostu coś… osobistego, coś…
W tym momencie tamten przerwał mu.
- Już dobrze. Widzę, że gubisz się w swoim własnych tłumaczeniach.
- W porządku, rzeczywiście ściągnęło mnie tu coś jeszcze.
- Czyżby? Mów dalej. – skierował się w jego stronę.
Rozmowa przerodziła się w dość długą dyskusję. Był to nieoczekiwany zwrot akacji dla samego Rayan’a, jednak coś mu nie pasowało. Wszystko stało się nagle takie proste. Łatwe. Od początku spotkania dusił w sobie pewne słowa. Zaryzykował.
- Masz cudowny brytyjski akcent. – delikatnie skulił się.
- … Zaskoczyłeś mnie, jesteś aż tak bezpośredni.
- To nie tak. – zaczął tłumaczyć – Po prostu jesteś jedyną osobą od dawna, której mogę powiedzieć wszystko. –prawdopodobnie zarumienił się.
- Zaraz się oświadczysz? Przepraszam, po prostu staram się cię rozgryźć.
- Masz rację, jestem bezpośredni. I to chyba błąd.
Oboje roześmiali się. Kolejna miłość życia? Spotkana w parku, 15 minut drogi od jego mieszkania?  Wciąż coś mu nie grało. Co prawda miłość nie wybiera, ale to wydawało się takie niemożliwe. Plus tej sytuacji – czuł się przy nim dobrze.
- Nie miałbyś nic przeciwko, gdybym chciał poznać twoje imię? – Rayan przerwał krótką ciszę.
- Trzy godziny rozmowy. To już chyba odpowiedni moment. – uśmiechnął się. Jestem Jared DiLaurentis, prawnik.
- Miło poznać, panie mecenasie. A ja…
- Wiem kim jesteś. – z zainteresowaniem spojrzał w jego twarz.
Rayan otworzył usta ze zdziwienia, wytrzeszczył oczy. Był pewien, że po raz pierwszy widzi tego człowieka. Szukał jakiejkolwiek wizji, wspomnienia, ułamka sekundy. Być może się przesłyszał, ale w głowie wciąż czuł wibrujący głos czarującego mężczyzny.
- Co powiesz na wspólny obiad? – wstał z ławki.
- Jasneee…
 Jednak był całkowicie nieświadomy tej decyzji. Coś kazało mu przystać na tą propozycję.


cdn.
***

Mam nadzieję, że się spodobał.
A teraz jako, że moje życie jest nudne i jestem „no lifeem” – moje dzieło architektoniczne.





Myślę, że wyszedł przyzwoicie, ale czekam na Wasze zdanie. ; )
 Tymczasem czas się pożegnać <sprzątanie>, ale tym razem tylko do środy.
Charles

4 komentarze:

  1. Wow. Twoje dzieło architektoniczne jest super.
    W sumie tak samo jak rozdział. ;]
    Czekam niecierpliwie na środę.

    OdpowiedzUsuń
  2. O, pan mecenas, no no no. Czyli akcja się rozwija, jest świetnie! Powiem Ci, że jak tak dalej pójdzie, Ryan będzie miał naprawdę ciekawe życie. Religia i homoseksualizm to dwa dziwne tematy, który nie powinny być łączone, ludzie uprawiają seks z gumką, przedmałżeński, jedzą mięso w piątek i chodzą w ubraniach więc czemu z tego wszystkiego, homoseksualizm ma być najgorszy? Ja tam nie wiem, dlatego nie pozwalam sobie wmówić takich bredni (nawet jak własna matka mówi mi, że zgniję w piekle, bo mam dziewczynę oO). Czekam na następny, a w międzyczasie u mnie nowy rozdział:. www.disenchanted-prince.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Pomysłowo.
    Ciekawy i nieprzewidywalny rozdział.
    +słit domek w Simsach.
    Ładnie się prezentuje.
    Czekam na kolejny wpis :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Podoba mi się kierunek, w którym podąża fabuła. Zaczyna się robić coraz ciekawiej. Jednak nie jestem pewien, czy tworzenie kolejnej "miłosnej" postaci nie będzie zbyt... oklepane?
    Jednak wciąż chętnie będę czytał kolejne rozdziały.
    I powodzenia na karaoke. Piosenka "cudowna"! ^^

    OdpowiedzUsuń