sobota, 23 lutego 2013

Rodział III /Ch


¡Buenas noches!

Nadszedł czas na rozdział numer 3. Po raz kolejny nie jestem zadowolony. Czuję, że z tego opowiadania robi się „lofff story” a tego chciałem uniknąć. : c
Z góry za to przepraszam!

Ferie dobiegają powoli końca i niestety jestem zmuszony odłożyć bloga na dalszy plan. Dlatego wpisy będą pojawiać się raz w tygodniu. Będzie to prawdopodobnie sobota. Muszę znaleźć w sobie nowy zapał do pracy, a będzie to trudne… (kartkówka z 80 czasowników – hiszpański) ; (

Ale nie przedłużając, zapraszam do przeczytania jakże „nużącego” rozdziału. Obiecuję poprawę!

***
Tak, przychodzi czas, kiedy musimy odsłonić nasze słabości… Gdy naszych tajemnic nie da się dłużej ukrywać. Gdy naszej samotności nie da się już zaprzeczać. Gdy nasz ból nie może już być ignorowany. Ale czasem czujemy się tak opuszczeni, że słabość, którą na pozór pokonaliśmy nagle staje się zbyt silna by z nią walczyć.
Zbudził się po kilku dniach. Był w zupełnie innym pomieszczeniu. Nie poznał go, z początku wziął głęboki wdech, aby poczuć jakikolwiek zapach. Wyczuł coś. Jednak nie był do końca pewny. Coś jakby leki, choroba lub śmierć ale…
- Co się w ogóle stało? – wyszeptał.
Rayan stracił pamięć. Wydarzenia ostatnich dni uleciały. Zanikły. Niepewność zabijała go. Wytężył słuch, ale nie usłyszał nikogo. Był pewien, że w sali znajduje się tylko on. Nie chciał dłużej już czekać. Nie potrafił się już kontrolować, był gotowy na wszystko.
Powoli podniósł się z łóżka. Położył nogi na podłodze i postawił pierwsze kroki. Nie znał tego pomieszczenia. Posadzka była zimna, pozbawiona duszy. Stawiał krok po kroku, próbując nie wpaść na żaden przedmiot. Zrobił sześć kroków, gdy pojawiała się przed nim ściana. Skierował się w prawo. Sześć kroków i ból. Szafka. Kilka chwil później znalazł się przy drzwiach. Z korytarza dochodził hałas, zapewne pacjentów. W ciągu ostatnich miesięcy słuch Rayan’a stał się bardzo czuły. Było  to na jego korzyść, bez wzroku  czuł się jak wyrzutek. Jak ktoś dziwny, a czasem nawet nienormalny. Niczym osoba drugiej kategorii.
Usłyszał, że ktoś nadchodzi, był to stukot butów na obcasach. Cofnął się i ostrożnie przymknął drzwi. Dłoń drugiej osoby chwyciła klamkę od drugiej strony. Rayan zrobił gwałtowny krok do tyłu. Przejechał po czole, które było całkowicie mokre. Nagle wszystko ustało. Zza drzwi dochodziły tylko odgłosy rozmowy.
- Panie doktorze! – zatrzymała go – Wiadomo już coś? Co z badaniami? – rzucała pytaniami.
- Jak mniemam jest pani opiekunką… Cóż. Nie jest za dobrze…
- Ale co się dzieje?! – przerwała mu.
- Właściwie nie wiemy co się dzieje. Badania nic nie wykazały. – doktor przerzedził włosy.
Jane zrobiła krok do tyłu. Wzięła głęboki wdech, jakby miało to zahamować płacz. Rayan’a znała kilka miesięcy, jednak bardzo się zbliżyła do niego. Każdego dnia liczyła na coś więcej. Ale czy udałoby się? Tak naprawdę wolała nie ryzykować.
- Jego stan wciąż jest niestabilny, nic nie możemy zrobić…
- Więc…? – spojrzała w jego oczy.
- Czas przygotować się na najgorsze. Należy zawiadomić rodzinę.
Stali tam jeszcze dłuższą chwilę. Na długim korytarzu, wyłożonym płytkami w kolorze czystej bieli. Pomieszczenie było sterylne i przestronne. Pod ścianami znajdowały się liczne ławki. Wokół poruszali się pacjenci. Było ich dużo, około trzydziestu. Starzy i młodzi. Wysocy i niscy. Grubi i chudzi. Zajęci różnymi rzeczami. Od zwykłej rozmowy po czytanie książek. Miejsce mimo, że było szpitalem wydawało się tętnić życiem. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Panowała atmosfera spokoju i zadowolenia. Wyróżniał się tylko jeden pacjent.
Rayan ze łzami w oczach przysłuchiwał się rozmowie. Zaczął rozglądać się w każdym możliwym kierunku, jak gdyby szukał jakiegoś wyjścia. Jednak przed nim rozciągał się tylko mrok. Głosy ustały. Usłyszał skrzypienie drzwi. Zrobił kilka gwałtownych kroków do tyłu. Coś znalazło się pomiędzy jego nogami. Upadł. Z tyłu poczuł ramę ciężkiego metalowego łóżka. Usiłował wstać, kiedy do sali weszła siostra Jane.
- Rayan! Co się stało?
- Nie dzwoń do nich… - wyszeptał resztką sił.
Opiekunka natychmiast podbiegła do leżącego chłopaka. Delikatnie uśmiechnęła się. On to wyczuł. To coś niezwykłego. Dar. Coś czego nie dało się wytłumaczyć.  Dotknęła jego dłoni. Były zimne i sine, niczym u umarłego. Jednak nie puściła go. Wręcz przeciwnie, chwyciła jeszcze mocniej. Spojrzała w jego olbrzymie błękitne oczy, tonęła w nich. Mimo choroby nie zamierzała go zostawić. Odważyła się. I delikatnie pocałowała go w usta. Jednak on odchodził. Zasypiał.
- … nie dzwoń… do … nich… nie… – wyszeptał w ostatnich słowach.    

cdn.
 ***

Jak znajdę jakieś moje stare twórczości, to wpisy pojawią się częściej. W każdym razie, gdy pomyślę, że w poniedziałek szkoła. Popadam w depresję.



 Trzymajcie się i poproszę o drastyczne komentarze. ; >
Charles

środa, 20 lutego 2013

Rozdział II /CH


Hej!
Nadeszła środa, więc czas na nowy rozdział. Były to ciężkie zaskakujące dni. A z rozdziału nie do końca jestem zadowolony. Czegoś mi w nim brakuje. Ale to tylko moja opinia <Wasza będzie taka sama! xd>.

Koncepcja historii Rayan’a wciąż krąży w moich myślach. I każdego dnia wygląda ona zupełnie inaczej. Dzisiaj po kolejnym treningu mam całkowicie dosyć, chociaż poznałem kilka nowych osób. W każdym razie zabawa była udana, jednak opłacona kolejnymi strupami...  ; <

***
Minęło kilka miesięcy. Nadeszła zima. Sroga i wyniszczająca. Rayan długie godziny stał przy oknie, aby poczuć ten zimny, orzeźwiający wiatr. Dawało mu to poczucie, że istnieje. Żyje. Oraz, że jest częścią świata.
Nie wiele się zmieniło przez ten czas. Wciąż czuł się samotny i opuszczony, mimo towarzystwa czułej siostry Jane. Całe dnie spędzał na słuchaniu telewizji lub rozmyślaniu na każdy możliwy temat. Starał się zapomnieć o przeszłości. Nie potrafił. Te kilka miesięcy było dla niego torturą, zaczęło do niego docierać, że takie będzie całe jego życie, Na zawsze, Puste, szare i samotne.
- Rayan wszystko w porządku? – zapytała.
Siedział na fotelu z grobową miną. Wydawał się być w letargu.
- Yyy… Tak, oczywiście. – zaczął – Źle się dzisiaj czuję. – zamknął książkę.
- Zaraz zaparzę herbatę. Połóż się na chwilkę. – uśmiechnęła się.
Zaczęła się oddalać. Kroki zanikały z każdą sekundą.
- Jane…. – wyszeptał.
Energicznie odwróciła się. Spojrzała w jego puste, białe teraz oczy.
- Ja… Nie potrafię tak żyć, to mnie przerasta. – zaczął – Wiem. Zachowuję się, jak jakiś dzieciak. Ale z każdym dniem jest coraz gorzej…
- Hej! Co to za grymasy? – położyła dłoń na jego ramieniu – Minęło już tyle miesięcy, spójrz jak dobrze sobie radzisz.
Po pierwszym tygodniu znał już na pamięć rozkład pomieszczeń, oraz to w jakich odległościach znajdują się przedmioty. Ciemność zeszła na drugi tor, jednak nadal była dla niego utrapieniem. Starał się nauczyć funkcjonować w tej nowej rzeczywistości. Świecie, w którym został umieszczony. Uczył się alfabetu, podstawowych czynności. Wszystkiego od nowa. Jednak z czasem zaczął tracić zarówno siły, jak i zapał. Wiedział, że nie ma w tym sensu. Był całkowicie osamotniony. A siostra Jane? – zapytacie. Cóż, uważał, że powinna odejść. Doskonale wiedział, że niszczy jej życie. Musiała być przy nim w każdej chwili, minucie i sekundzie. Niczym matka, którą Rayan utracił już kilka lat temu.
- Myślę, że drzemka dobrze ci zrobi, nie spałeś już tyle godzin.
- Może… Może masz rację. – nie zaprotestował.
Kilka minut później leżał już głową na poduszce. Wewnętrzne roztargnienie jakby trochę ucichło. Uspokoiło się. Wiedział, że potrzebuje jakiejś perspektywy na przyszłość. Zajęcia, czy czegokolwiek innego. Czegoś co nada jego życiu sens. Na cuda w każdym razie nie liczył.
Spał kilka godzin, jednak nie był tego pewny. Stracił poczucie czasu. Czekał na to, aż zegar da mu jakąś podpowiedź. Kolejne minuty mijały, zniecierpliwił się. Delikatnie podniósł się i usiadł na łóżku. Westchnął.
- Kolejny bezwartościowy dzień… – wyszeptał.
Uniósł się i zaczął stawiać ostrożnie pierwsze kroki. Zrobił ich dokładnie osiem. Po czym wyciągnął dłoń i wsunął ją w narastającą ciemność. Nacisnął klamkę i ruszył przed siebie. Czoło Rayan’a było całe mokre. Chwiał się i miał zawroty głowy. Droga do sofy – dziesięć kroków. To będzie łatwe. Potknięcie. Ból. Upadek. Z resztką sił doczołgał się do kanapy, po czym stracił przytomność.

cdn.
***

Muszę przyznać, że moje zachowanie przez ostatnie dni zaczęło przypominać zachowanie Rayan’a. Sam tak do końca nie wiem dlaczego. Ale uosabianie się z bohaterem nie jest chyba dobrym pomysłem…

Przez ostatnie kilka tygodni po głowie krąży mi pewna piosenka. Postanowiłem umieścić ją na blogu – tak na próbę. Więc będę naprawdę wdzięczny za opinie. ; ]
Tymczasem trzymajcie się!
    Charles

sobota, 16 lutego 2013

Rozdział I ; > /Ch


Witajcie, zgodnie z obietnicą przyszła pora na pierwszy rozdział. Ogólnie bałem się, że nic z tego nie wyjdzie. Ale tak siadłem…  no i wyszło to co wyszło. Dość przydługie, ale mam nadzieję, że nie zanudzi Was na śmierć. ; )

W dwóch ostatnich dniach miałem dość „problemów” i miałem dylemat, czy wstawić to dzisiaj lub wstrzymać się. Jednak moja ciekawość na Waszą opinię jest zbyt duża. xd

Ostrzegam, że tematyka może być dość rażąca i potrzeba dość tolerancji, aby bez oporu brnąć w tą historię. Tak, czy inaczej zapraszam do przeczytania. ^^

***
Gdy zbudził się następnego poranka, wydawał się być opanowany. Biła od niego niesamowita cisza. Jak gdyby wszystko obumarło. Jednak we wnętrzu czuł ból. Ale to słowo to za mało. W jego duchowej sferze dominowała rozpacz i żal. Ogromna, nie opanowana. Miał ochotę wrzeszczeć z całych sił. Nie potrafił. Głos załamywał się we wnętrzu. Nie potrafił nic powiedzieć.
Mijały kolejne minuty usiane w ciszy i całkowitym mroku. Uważał, że życie się dla niego skończyło. Znikło gdzieś w otchłani niesprawiedliwości i zażenowania.
- Już czas. – zaczęła siostra Jane delikatnie otwierając drzwi.
Rayan odwrócił się w stronę dochodzącego głosu.
- Już? – wyszeptał – I co dalej?
- Odwiozę cię do mieszkania, tak w ogóle to przydzielili mnie do opieki nad tobą. – uśmiechnęła się.
- Czy to konieczne? Przecież w takim stanie nie przeżyję ani dnia w betonowej dżungli.- opadł na poduszkę.
Siostra Jane przygryzła wargę. I chwilę zawahała się. Powoli podeszła do Rayan’a, i przykucnęła przy nim. Chwyciła go za rękę i zmrużyła oczy.
- Wiem, że to dla ciebie zupełnie nowa sytuacja.  – zaczęła – Będzie trudno, zwłaszcza na początku. Ale jestem po to, aby ci pomóc.
- Coś jak anioł stróż? – z uśmiechem zapytał Rayan.
- Dokładnie tak.
Chłopak po raz pierwszy od pięciu miesięcy uśmiechnął się. Był to duży przełom dla niego, jak i jego stanu. Nie chciał współczucia, ale z drugiej strony potrzebował tego kogoś. Kogoś kto go wesprze, popchnie do przodu. Nie zostawi…
- Jest jeden problem… - zmarkotniał.
Zapadła głucha cisza.
-...ja nie wierzę w boga... - wyszeptał.


Wieczorem postawił pierwsze kroki w swoim mieszkaniu. Ale nie mógł być tego pewien. Odkąd stracił wzrok wszystko straciło sens. Nie wiedział, jak się zachowywać. Jednak najgorsze było to, że stracił wszystko co kochał. A właściwie to tą jedną wyjątkową osobę…
- I oto jesteśmy. – Jane chwyciła go pod rękę.
- Tak… Jesteśmy…
Z pomocą opiekunki usiadał w białym skórzanym fotelu. Przynajmniej tak go zapamiętał. Jane rozpakowywała rzeczy Rayan’a w pokoju obok. W tym samym czasie on uśmiechał się w daleką czarną przestrzeń, która stała się jego utrapieniem.
Zegar wybił jedenaście razy. Teraz tylko tak mógł mieć jakiekolwiek poczucie czasu. Po kilku minutach do pomieszczenia weszła Jane, trzymała tacę. W oddali dochodził dźwięk czajnika. Siedzieli tak kilka godzin, długo rozmawiając. Kończąc kolejne filiżanki z herbatą.
- A twój przyjaciel, dlaczego nie przyszedł? – zapytała.
Jane była bardzo zafascynowana wszystkimi nowinkami. Można pokusić się o słowo wścibska. Ale nie można jej było mieć tego za złe. Mimo to z całego serca opiekowała się chorymi. Dawała im nadzieję. Czasami złudne, ale takie również są konieczne.
- Tak naprawdę… - wykrztusił - …to był dla mnie kimś więcej. Coś nas łączyło.
- Chcesz powiedzieć, że jesteś…  - otworzyła usta ze zdziwienia.
 Natychmiast podniosła się z fotela. I znikła w dalekich czeluściach ciemności. Rayan malutkimi kroczkami skierował się w stronę swojej sypialni, strącając po drodze kilka rzeczy. Nie zwracał na to żadnej uwagi. Upadł przy wąskiej półce i energicznie ją otworzył. Przejechał ręką po pustej drewnianej wnęce.
- A więc odszedłeś… Matt… - łza spłynęła mu po policzku.

cdn.
***
…calma antes de la tormenta…  - to z hiszpańskiego “cisza przed burzą”.  Postawiłem na tą nazwę, ponieważ moja osoba przez ostatnie pół roku drastycznie się zmieniła. O co nigdy bym się wcześniej nie podejrzewał. ; p

Ostatnio wróciłem do projektowania w The Sims 3, więc mała pokazówka, jeśli się nie obrazicie.



Tym czasem trzymajcie się do <mam nadzieję> najbliższej środy. : )
“It's just a different way of living your life."
Charles




środa, 13 lutego 2013

Siemankoooo! ; ) /Ch

Minęły tylko TRZY dni, a ja mam ciągłą ochotę, aby już coś napisać. Ustaliłem  <tak, sam ze sobą>, że wpisy będą co około trzy dni.

Czy dużo się zmieniło? Troszeczkę tak. Pojawił się kryzys w przyjaźni. Mam ochotę ją skończyć. Będzie tragicznie, wierzcie mi. ; p  Poza tym staram się aktywnie spędzić dane Nam dwa tygodnie ferii. Dzisiaj siostra wyciągnęła mnie na trening siatkówki.  <ała>  xd

Ogólnie nie było źle. Okazało się, że rzucanie się na podłogę, aby odbić piłkę nie jest takie bolesne. Nie licząc stłuczonego biodra i pozbawionych skóry kolan. : (

Ale pomijając te „przygody”, dzień zaliczam do grona udanych. xd
Chciałbym dedykować dzisiejszy prolog willow, której opowiadanie dało mi natchnienie! ; D

***
PROLOG

Ostrożnie przysiadł na skraju łóżka. Po czym puścił czyjąś dłoń.
- A więc to koniec? – zapytał  opanowanym tonem.
Nikt nie odpowiedział. Z policzka ściekała mu łza. Duża, czysta i szczera. Wiedział, że nic nie może go uratować. Był już skazańcem. Podparł twarz na rękach i głośno westchnął.
- To nic pewnego. Być może wkrótce… - zaczął.
- Coś się zmieni? – Rayan  przemówił.
Bo tak właśnie miał na imię. Rayan. Wiek – dziewiętnaście lat. I gdy cały świat stał dla niego otworem, wszystko musiało przepaść. Mijał już piąty miesiąc od czasu, gdy doszło do tamtego wypadku. Wypadku, który zmienił wszystko.
- Nie o to chodzi… - złapał go za rękę.
- Ale.. Ja… Ja wszystko doskonale rozumiem. – zaczął Rayan -  Wiesz co to oznacza. Nie przetrwamy tego. Zakończmy to, póki jeszcze czas. – przełknął ślinę.
Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta. Siedzieli obok siebie w zupełnej ciszy. Jak gdyby wszystko wyparowało. Znikło, zostało pochłonięte. Czas przestał odgrywać jakiekolwiek znaczenie.
Mięło kilka minut, gdy gość poderwał się z miejsca. Gwałtownym, ale prawdopodobnie opanowanym krokiem udał się w stronę drzwi. Trzask.
Minęła kolejna minuta. Rayan wziął głęboki oddech i delikatnie opadł na poduszkę niewiadomego koloru. Była chłodna, jakby pozbawiona życia. Wyszeptał tylko jedno słowo - „Żegnaj…”
Chwilę później zapadł w sen. Nie było w nim nic rzeczywistego. Żadnych kształtów, figur, czy osób. Jedynie barwy. Kolory różnorodnej maści, które dawały mu poczucie istnienia. Na jego zewnętrznej powłoce rysował się uśmiech. To dawało mu radość, wyobraźnia była jedynym miejscem, gdzie mógł to poczuć. Kolory przepełniły cały jego umysł. 

cdn.

***
Ogólnie dzisiejszego dnia już padam. Marzę tylko o ciepłej herbatce owocowej i zapadnięciu w głęboki sen, który pełny będzie LD.  ; )

Na koniec dorzucę Wam jedną staroć z wakacji:


Więc nie pozostaje nic innego niż się pożegnać, a więc: ¡Hasta la vista!
                                                                                                                                        Charles



niedziela, 10 lutego 2013

„…A ja prześpię czas wielkiej rzeźby…” /Ch

 ¡Hola!

Chciałbym Was powitać na moim blogu, pierwszym blogu. Jest to dla mnie coś nowego. W pewnym sensie podróż. Mam na imię M… A właściwie powiedzmy, że Charles. I w takiej osobie będę pisać.

Wraz z czasem dowiecie się o mnie kilku nowych, być może nawet zaskakujących rzeczy. Jestem początkującym pisarzem, i taka będzie główna tematyka bloga. Głównię poświęcam się prozie, ale nie stronię również od wierszy. Jestem otwarty na każde nowe doświadczenia. ; )

Ostatnio postanowiłem pobawić się również w fotografa. Jak wyszło? Przemilczmy to. xD




Przemilczmy. Dniem dzisiejszym zacząłem ferie. Uznałem, że to dobry moment… „na cieszę przed burzą”.

***
River of Darkness

Maleńki płatek śniegu upadł mu na dłoń. Był taki czysty, niewinny i piękny zarazem. Spoglądał jak powoli zabija go ciepło jego oddechu. Jak spokojnie rozpuszcza się, a następnie znika. Jego obojętność go zafascynowała. Nic nie czuł. Nie bał się, że zaraz zginie. Po nim nadeszły kolejne, które również podzieliły jego los.  

Stał tak długie minuty. Miał wrażenie, że minęły setki lat, wszystko wokół przyśpieszało, a zarazem zwalniało. Jedno musicie wiedzieć, był on osobą, która bała się mówić. Skrywał wszystko w sobie. A umysł jego przepełniały miliony myśli. Ale nie poznasz tego po nim. Tworzył on prowizoryczną maskę, która już niedługo miała zniknąć na dobre. Pozwolić wyjść jego prawdziwemu JA.

Na imię miał Charles. Niedługo miał obchodzić siedemnaste urodziny. Urodził się w Canway Island, gdzie również wychował się. Średniej wielkości miasteczko leżące w Wielkiej Brytanii. Znajdywało się 50 km od Londynu. Z wierzchu zwykły przeciętny człowiek. Jednak wnętrze skrywało wiele tajemnic. Nigdy w nic się nie angażował, uważał, że nie warto. I być może miał rację. A przyjaciele? – zapytacie. Dobre pytanie. Znał kilka osób, jednak doskonałe wiedział, że nie są one godne zaufania. Starał się trzymać na uboczu, z dala od problemów. Jednak te, same potrafiły go odnaleźć.

cdn.

***

To jedno z moich odległych „dzieł”. Dość kiepskie, ale lubię je. ; D
"…A ja prześpię czas wielkiej rzeźby z głową ciężką na karabinie..." 
                                                                            Krzysztof Kamil Baczyński
Mój ulubiony cytat. Już nie raz mnie natchnął. Wiele mu zawdzięczam, więc dostaje honorowe wyróżnienie. Tymczasem trzymajcie się! ; >


Charles