środa, 20 marca 2013

1K wyświetleń + nowość /Ch


Witam serdecznie!
Tak oto nadeszła środa, i czas w którym bardzo, ale to bardzo chciałbym Wam podziękować za wsparcie i zainteresowanie blogiem. Kilka dni temu został przebity próg tysiąca wyświetleń.

Tak naprawdę myślałem, że po kilku tygodniach prowadzenia bloga stracę zapał i wszystko pójdzie w zapomnienie… Jednak jest wręcz przeciwnie. Zaskoczyło mnie to. Wciąż mam ochotę pisać, a co najważniejsze publikować.

Jako, że jest to w pewnym sensie święto, postanowiłem opublikować moją pierwszą poważniejszą pracę konkursową, która nie trafiła do szuflady. A także przygotowałem zakładkę bohaterowie. xd


A więc gorąco zapraszam. : )


***
Nazywam się Jennifer Lynwood. W dzisiejszej gazecie możecie przeczytać o niezwykłym dniu, jaki przeżyłam w zeszłym tygodniu. Zazwyczaj w moim życiu nie ma sensacji. Ale to się zmieniło w ostatni czwartek. Z początku wszystko szło we właściwym kierunku. Podałam rodzinie śniadanie. Zajęłam się pracami w domu. Uprałam brudne ubrania, przygotowałam obiad, odebrałam listy i wypielęgnowałam ogród. Zrobiłam wszystko, co zaplanowałam. Następnie załatwiłam sprawunki. To był dzień jak co dzień. Spokojny, jakbym polerowała rutynę swojego życia, nadając jej idealny połysk. Stąd moje zdziwienie, gdy otwarłam szafę w holu, żeby wyciągnąć nieużywany rewolwer. Kilka minut później strzeliłam sobie w skroń.
Moje ciało znalazła sąsiadka, pani Martha Huber, którą przestraszył huk. Jest ciekawska, więc musiała znaleźć pretekst, by do mnie zajrzeć. Po chwili wahania postanowiła oddać mi mikser, który pożyczyła pół roku wcześniej. Podbiegła pod drzwi mojego domu i energicznie nacisnęła dzwonek, kilkukrotnie. Oczywiście nie poddała się tak łatwo. Użyła drzwi od strony ogrodu.
Jej niska postać ruszyła w pogoni z nadzieją na nowy temat na plotki. Uroki przedmieścia.
Po kilku sekundach zatrzymała się. Przerażona widokiem, powolnym krokiem skierowała się w stronę dużego, białego, drewnianego okna. Odruchowo otworzyła usta i otuliła mocno mikser, oczywiście też odruchowo. Tak, po drugiej stronie krystalicznej postaci leżałam ja, cicha i pozbawiona życia.
Przez Cullberson Drive przeszła fala rozpaczliwego krzyku, pani Huber czym prędzej pobiegła do swojego domu, nie zważając na włączone zraszacze.
 - Moja sąsiadka… została zastrzelona. Wszędzie pełno krwi. Tak, tak, przyślijcie karetkę… natychmiast. – wykrzyczała swoim piskliwym głosem.
Przez chwilę stała nieruchomo, przerażona tragedią, której nie rozumiała. Ale pani Huber słynie z tego, że zawsze patrzy na jasną stronę wydarzeń. Martha wykorzystała okazję, włożyła mikser do półki. Miała też teraz o czym plotkować. Drzwiczki zatrzasnęły się. Na twarzy kobiety malował się uśmiech.
Zostałam pochowana w środę. Po pogrzebie sąsiedzi przyszli złożyć kondolencje moim bliskim. Jak nakazuje zwyczaj, przynieśli coś do jedzenia: moja przyjaciółka Kayl’a Huntington zabrała ze sobą pieczonego kurczaka według rodzinnego przepisu. Rzadko gotowała, ponieważ robiła karierę zawodową. Tak było do czasu, gdy pojawiło się pierwsze dziecko. Mąż Kayl’i - Lee wpadł na pomysł, aby została w domu. Wkrótce wszystko się zmieniło. Niestety Kayl’a miała tyle obowiązków, że pozostało jej teraz tylko kupowanie gotowych potraw z restauracji, zwłaszcza, gdy pojawiło się czwarte dziecko. Katherine McCann  przyniosła dwa duże kosze ciastek. Słynie ona z dobrej kuchni i tego, że sama szyje swoje ciuchy, uprawia ogród i zmienia pokrycia mebli. Tak, wszyscy znali jej rozliczne talenty oraz uważali, że jest idealną żoną i matką. Wszyscy, z wyjątkiem jej rodziny.
- Mam tu małe co nieco dla ciebie i Alex’a. Bułeczki i babeczki. Chcę mieć pewność, że zjecie coś smacznego.  – wskazała na koszyk w prawej ręce – Natomiast tutaj jest coś dla gości. – skinęła głową.
Podeszła do Jake’a i serdecznie go uściskała. Tak, serdeczność to coś, co otacza nas wokół. Niezależnie, czy płynie ona ze szczerego serca lub po prostu jest udawana. Jednak w każdym miejscu znajdziesz osoby, które nie są fałszywe i stają się dla ciebie prawdziwą rodziną. Takie byłe one, moje przyjaciółki: Kayl’a i Katherine. Bardzo za nimi tęsknię.
Katherine weszła do salonu urządzonego w wspaniałym, secesyjnym stylu. Ręcznie rzeźbione gablotki, wspaniałe skórzane sofy. Całość dokropiona nutkę klasycystycznej bieli i harmonii.
 Po pomieszczeniu krzątali się sąsiedzi, nie znała ich zbyt dobrze. Jej rodzina zajęła miejsce przy potężnym, drewnianym stole. Rex skinął do niej, jednak ona miała inne plany. Rozwikłać sekret. Mój sekret.
Z gracją podążyła w stronę kominka. Przystanęła tam na kilka minut. Uważnie wpatrywała się
 w zdjęcia. Wspomnienia powróciły. Bo takie jest zadanie fotografii. Dać nam to, co utraciliśmy: wiarę
 i nadzieję na przyszłość. Zamknęła oczy, po czym uroniła łzę.                
- Witaj Katherine… Jak się trzymasz? – szepnęła Kayl’a, chwytając ją za ramię.
- Dobre pytanie. Pamiętam jak dziś tamten dzień. Widziałam ją wtedy. Czytała list. Wydawała się być zaniepokojona. A ja… nic nie zrobiłam. A kilka chwil później… Nie wiem, jak to mogło się stać. – rozpłakała się.
Przyjaciółki objęły się. Był to również czas ciężki dla nich. Niestety życie wciąż idzie na przód. Ale sytuacje właśnie takie jak ta, pozawalają zatrzymać się na chwilę. Zajrzeć wstecz i spojrzeć na swoje życie. Wyciągnąć wnioski, właśnie to potrafi nas kształtować.
- Byłyśmy dla siebie tak bliskie, a ona o niczym nam nie mówiła. Teraz zostałyśmy same. Przynajmniej teraz wiemy, że nigdy nie możemy być niczego pewni. Że ludzie potrafią odejść tak nagle, bez pożegnania.          

Tak, nadchodzi czas, gdy ból ustępuje. Czas leczy rany. I choć potrzeba go dużo, warto. Jeśli zapytasz, czy żałuję - odpowiem nie. Jednak tęsknie za życiem, za przedmieściem, białymi płotami, filiżankami z kawą i odkurzaczami. I oczywiście za bliskimi. Zostawiłam za sobą wszystko, co wydawało się takie zwyczajne, ale wzięte razem tworzyło życie. Życie, które było jedyne w swoim rodzaju.
- Przepraszam, że wam przeszkadzam. – wziął głęboki oddech – Czy mogłybyście zabrać resztę rzeczy Jennifer? – głos Jake’a drżał.
 Bez namysłu zgodziły się. W milczeniu udały się do sypialni, aby spakować osobiste rzeczy i resztki po moim życiu. Na łóżku stało średniej wielkości kartonowe pudło. Na wierzchu leżały beżowe spodnie.
-  Nosiła rozmiar 38, a więc teraz znamy jej tajemnice. – uśmiechnęła się Kayl’a.
Niezupełnie, niezupełnie. Podnoszone ubrania wydobyły kopertę z niedostępnych czeluści pudełka. Upadła na podłogę. Kayl’a chwyciła ją energicznym ruchem.
- Co ty robisz…? To zapewne prywatne. – ze złością spojrzała Katherine.
Jednak było już za późno. List został przeczytany. Jakież zdziwione były, gdy wszystko skomplikowało się jeszcze bardziej. Tak bardzo chciałam tego uniknąć. Przepraszam dziewczyny, że was tym obciążyłam. Kartka upadła na podłogę, a litery zaczęły łączyć się w słowa, a te w wiadomość.

WIEM CO ZROBIŁAŚ
ROBI MI SIĘ OD TEGO NIEDOBRZE
ZAMIERZAM POWIEDZIEĆ

Tak, po śmierci pamiętamy świat w każdym szczególe. Ale najbardziej pamiętam to, jak bardzo się bałam. Wielka szkoda, bo kto żyje w strachu, ten wcale nie żyje. Chciałabym powiedzieć to tym, których zostawiłam. Ale czy to by im pomogło? Chyba nie. Zawsze znajdą się ludzie, którzy stawią czoło strachowi. I ci, którzy będą uciekali…
Bowiem życie nasze, jak kamień w polu. Szare, puste, ale warte pokłonu. Bo kto raz zasmakuje goryczy i żalu, przepadnie w beztroską granicę odmętu. Lawina bowiem bieg wszystkiego zmienia, burząc relacje i samego człowieka. Lecz, gdy cię zaskoczy - spójrz prędko za siebie, bo  ja na bezdrożach wiecznie stać będę… 


***


Praca nie była zbyt długa, gdyż obowiązywał limit dwóch stron. Jednak spróbowałem coś pokombinować i wyszło co wyszło. ^^

Ten tydzień jest jakiś straszny. Wszystko w biegu i teraz mam jedyną chwilę, aby coś napisać. ; >
Rozpocząłem jako wolontariusz w zbiórce pieniędzy w Auchan, przygotowywałem karaoke na Święto Szkoły i zakończę w piątek na dniach otwartych prezentując profil mat-inf <robienie prezentacji, przygotowanie skeczu>. Oczywiście ja muszę być wszędzie, no bo jakby inaczej…  ; /
Jeden plus –darmowe hot-dogi.  ;  )



Stworzyliśmy prawdziwą spelunę! ; p

Jednak w wolnej chwili uchwyciłem zachodzik słońca, które już pewnie nie powróci… ;__;


I już czas kończyć. Mam nadzieję, że zdążę z nowym rozdziałem do soboty. Niczego nie obiecuję.
3-majcie się.
Charles





sobota, 16 marca 2013

Rozdział VI /Ch

Siemanko!

U mnie zapowiada się naprawdę ciekawy tydzień. Święto szkoły? Ok. Dni otwarte? Ok. Czyli tydzień całkowitego luzu! ^^
Na święto początkowo przypadł mi konkurs wiedzy o USA, jednak wczoraj z kolegami postanowiliśmy zrobić z siebie totalnych kretynów. Podobno najgorsza piosenka lat 90. Ale chyba ją lubię.  I oto wystąpimy w karaoke z piosenką:


Brak talentów wokalnych nas nie przeraża. W końcu to ma być dobra zabawa! xd
Wpis dzisiaj tak szybko, bo zaraz za kilka godzin pędzę na urodzinki. Zakupiłem Dotyk Cross’a – mam nadzieję, że będzie on odpowiednim prezentem.
Literatura erotyczna  - to jest to. ; p

Ale teraz czas na nowy rozdział. Jest to chyba jedyny z którego jestem jak dotąd dumny. Uważam, że niczego nie jest za dużo ani za mało. Po prostu ideał. ^^
A teraz serdecznie zapraszam.

***
Mijamy tych ludzi każdego dnia, ale im się nie przyglądamy. Nie chcemy wiedzieć smutku na ich twarzy… Tęsknoty w ich sercach… Samotności w oczach… Ale czasami, powinniśmy zatrzymać się i spojrzeć w duszę tych zamkniętych ludzi. Dlaczego? Jeżeli zbliżymy się wystarczająco, to możemy ich rozpoznać.
Księga mówi nam, że każdy jest grzesznikiem. Oczywiście nie każdy czuje się winny. Są też tacy, którzy odpowiedzialność zawsze biorą na siebie. Inni uspakajają sumienie dobrymi uczynkami, albo wmawiają sobie, że ich grzech był usprawiedliwiony. Wielu z nich przyrzeka poprawę i modli się o przebaczenie – oczekując cudu, który nigdy nie nadejdzie.
Gdy zapytacie o duchową stronę Rayan’a, nie dostaniecie jednoznacznej odpowiedzi. Temat religii nie był mu obcy, wręcz przeciwnie. Został wychowany, w nieszczęściu dla niego, w bardzo wierzącej rodzinie. Dużo czasu spędzał w świątyni, jednak robił to w zupełnie innych celach. Nie szukał wybawienia w Bogu. Tuż przed ucieczką doskonale wiedział jak wyglądałby w oczach Boga.
Homoseksualizm równy grzechowi, a to wiecznemu potępieniu. I choć to czyn haniebny, Rayan nie uważał tego za nic złego. Wolał być osobą szczęśliwą, niż spędzić całe życie w samotności. Bóg w jego ocenie był srogi, nie zdolny do przebaczenia. I być może miał rację…
Gdy stracił wzrok, dużo czasu poświęcał na czytanie różnorodnych ksiąg. Szczególnie upodobał sobie Biblię, jednakże szukał tam życiowych mądrości, wskazówek i słów otuchy. Coś co dałoby mu moc napędową – nadzieję.
Przez większą część swojego życia starał się zrozumieć, dlaczego ta religia jest tą JEDYNĄ, tą WYJĄTKOWĄ, tą PRAWDZIWĄ. Gdy zobaczysz liczbę wskazującą liczbę wierzeń, religii i jej odłamów – tracisz wiarę. To właśnie spotkało Rayan’a.
- Oto pańskie zamówienie. – sprzedawca wysunął rękę w jego stronę.
Rayan milczał. Gubił się we własnych myślach. Sam nie wiedział dlaczego wpadł na pomysł, aby przyjść do Central Parku. Wspomnienia? Jakieś na pewno, ale czy szczęśliwe…  Trudno powiedzieć. Jednak ten park nie przypominał już tego z przed kilku dni. Teraz wydawał się szary, pozbawiony kolorów. Drzewa jakby zatrzymały się w miejscu, a intensywna zielona barwa liści została zmyta. Okolica wydawała się pozbawiona życia.
Sprzedawca po raz kolejny powtórzył swoją kwestię. Tym razem zadziałało. Rayan syknął coś w nieznanym nikomu języku, położył banknot 10 dolarowy i udał się w głąb najbliższej alejki.
Urok dużego miasta? Na pierwszym miejscu postawił bym bezinteresowność ludzi. Jakkolwiek źle wyglądasz lub tuż obok zwijasz się z bólu – oni tylko spojrzą. Rzucą w twoją stronę nieprzychylny komentarz i odejdą. Udadzą zajętych odwracając wzrok. Tak też wygląda życie w Nowym Jorku, codziennie mijasz tysiące całkowicie obcych ludzi, i tracisz jakąkolwiek wyjątkowość. Stajesz się częścią grupy, której nawet nie znasz – kolejnym pionkiem na szachownicy.
Przez kolejne dwie godziny błądził po kompleksie parkowym, bez jakiegokolwiek celu. Miał tylko jedno założenie – nie wracać do apartamentu, przynajmniej nie teraz.
 Mijał kolejne miejsca: place zabaw, ciche zagajniki i porośnięte świeżą trawą polany. W końcu dotarł nad Turtle Pond, gdzie został dłużej niż zakładał.



Znał to miejsce doskonale, to tutaj go spotkał. Wpadli na siebie przypadkiem, ale zostali na dłużej. Przed oczami stanął mu obraz Matt’a , jednak nie chciał sobie tym teraz zakrzątać głowy. Zbliżył się do ławki, właściwie to do ich ławki.
- Przepraszam… ale czy mogę się przysiąść? –spróbował się uśmiechnąć.
- Tak… - spojrzał na okoliczne puste ławki – Śmiało.
Zrobiło mu się bardzo głupio. Ale teraz było już za późno i Rayan musiał brnąć w to dalej. Do głowy przychodził mu tylko pomysł ucieczki, jednak uznał, że nie będzie to najlepszym rozwiązaniem.
- A więc miałeś jakiś powód, aby przysiąść się akurat tutaj? – młody mężczyzna spoglądał z przymrużonym wzrokiem.
- Można… Można tak powiedzieć. – Rayan zaczął – To po prostu coś… osobistego, coś…
W tym momencie tamten przerwał mu.
- Już dobrze. Widzę, że gubisz się w swoim własnych tłumaczeniach.
- W porządku, rzeczywiście ściągnęło mnie tu coś jeszcze.
- Czyżby? Mów dalej. – skierował się w jego stronę.
Rozmowa przerodziła się w dość długą dyskusję. Był to nieoczekiwany zwrot akacji dla samego Rayan’a, jednak coś mu nie pasowało. Wszystko stało się nagle takie proste. Łatwe. Od początku spotkania dusił w sobie pewne słowa. Zaryzykował.
- Masz cudowny brytyjski akcent. – delikatnie skulił się.
- … Zaskoczyłeś mnie, jesteś aż tak bezpośredni.
- To nie tak. – zaczął tłumaczyć – Po prostu jesteś jedyną osobą od dawna, której mogę powiedzieć wszystko. –prawdopodobnie zarumienił się.
- Zaraz się oświadczysz? Przepraszam, po prostu staram się cię rozgryźć.
- Masz rację, jestem bezpośredni. I to chyba błąd.
Oboje roześmiali się. Kolejna miłość życia? Spotkana w parku, 15 minut drogi od jego mieszkania?  Wciąż coś mu nie grało. Co prawda miłość nie wybiera, ale to wydawało się takie niemożliwe. Plus tej sytuacji – czuł się przy nim dobrze.
- Nie miałbyś nic przeciwko, gdybym chciał poznać twoje imię? – Rayan przerwał krótką ciszę.
- Trzy godziny rozmowy. To już chyba odpowiedni moment. – uśmiechnął się. Jestem Jared DiLaurentis, prawnik.
- Miło poznać, panie mecenasie. A ja…
- Wiem kim jesteś. – z zainteresowaniem spojrzał w jego twarz.
Rayan otworzył usta ze zdziwienia, wytrzeszczył oczy. Był pewien, że po raz pierwszy widzi tego człowieka. Szukał jakiejkolwiek wizji, wspomnienia, ułamka sekundy. Być może się przesłyszał, ale w głowie wciąż czuł wibrujący głos czarującego mężczyzny.
- Co powiesz na wspólny obiad? – wstał z ławki.
- Jasneee…
 Jednak był całkowicie nieświadomy tej decyzji. Coś kazało mu przystać na tą propozycję.


cdn.
***

Mam nadzieję, że się spodobał.
A teraz jako, że moje życie jest nudne i jestem „no lifeem” – moje dzieło architektoniczne.





Myślę, że wyszedł przyzwoicie, ale czekam na Wasze zdanie. ; )
 Tymczasem czas się pożegnać <sprzątanie>, ale tym razem tylko do środy.
Charles

sobota, 9 marca 2013

Rozdział V /Ch

Witam! ; )
I znów kończy się kolejny tydzień. Czas tak szybko ucieka. Ale jest jeden plus, mogę dodać nowy wpis na blogałkę.
Wena w tym tygodniu niezbyt mi dopisywała, prawdopodobnie jest to spowodowane – olbrzymim bałaganem. Niestety nie mam najmniejszej ochoty go posprzątać, ale chyba jestem zmuszony. xd

Korzystając z okazji chciałbym życzyć wszystkim Czytelniczkom wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kobiet! Wiem, że lekko spóźnione, ale liczy się gest. ; p

Moja ukochana pani od matematyki <JP> oblała połowę klasy, w tym mnie. Więc chyba zostanę dodatkowy rok w licbazie… ; c
W każdym razie serdecznie zapraszam do nowego rozdziału, kiepskiego oczywiście!

***
Ostatnie kilka godzin spędził w łazience. Zamknięty, rozmyślający o nadchodzących wydarzeniach. Widział w nich wybory, dużo wyborów. Wiedział, że zrani wiele osób, ale nie mógł się już sam oszukiwać. Miał mokre policzki, ale nie wiedział czy to łzy, a może tylko jego urojenia. Bo przecież każdy by tak powiedział.  Sam uważał, że stracił poczytalność.
Siedział osunięty na ciemnych kafelkach, gdy pierwsze promienie słońca wdarły się przez żaluzje. Opierał się o drzwi, jednak głowę miał pochyloną do przodu. Nogi rozjeżdżały się w każdą możliwą stronę. Sprawiał wrażenie otumanionego.
Błądził wśród wielu myśli. Najróżniejszych. Przy tych dużych , ale także tych mniejszych – tych nic nieznaczących. Jednak zatrzymał się przy naprawdę wpływowej. Tej, która bezpowrotnie zmieniła jego życie.
Była to historia, jak historia. Dla każdego napisana indywidualnie, w sposób szczególny. Nigdy nie możemy być bowiem pewni dnia jutrzejszego. A decyzje nasze do końca będą nam towarzyszyć.
Był to styczniowy chłodny wieczór, dzień po urodzinach Rayan’a. Wrócił z treningu, nie mógł sobie znaleźć miejsca. Unikał też rodziców, a także brata, trzymał się na uboczu. Tak było już od dłuższego czasu. Siedział na parapecie zastanawiając się nad sobą, jego prawdziwym ja. Na plecach czuł zimny przeszywający go wiatr przedostający się przez okno.
Śnieg otulił już całą najbliższą okolicę. Opad intensywnie zwiększał się, temperatura wciąż spadała. Wynosiła ona -11 stopni Celsjusza. Rayan spoglądał w dal. W odległe zaspy, szukając ucieczki. Wiedział, że musi w końcu się przełamać. Powiedzieć. Kłamstwo nie wchodziło już dłużej w grę. Rozmyślanie przerwał mu dźwięk sms’a. Przeczytał go. Zbladł.
W pewnym momencie znalazł w sobie ogromną siłę. Impuls. Gorycz przepełniła go. Podbiegł do szafy i energicznie wysunął starą drewnianą skrzyneczkę.  Wziął z niej wszystkie oszczędności. Od dawna czekał na ten moment. To po to je zbierał. Nie było tego dużo. Niecałe pięćset funtów. Przysiadł na łóżku i zaczął przeliczać pieniądze na nowo.  Sam nie wiedział, czy miał nadzieję na cudowne rozmnożenie… a może. Zresztą nie zajęło mu to długo. Pogrążony w liczeniu, stracił czujność.
- Znów wśród czterech ścian, braciszku… - stał w drzwiach.
Rayan starał się opanować rosnącą w nim złość.
- Lucas… - wyszeptał.
- Jak zwykle nie potrafisz zrobić nic ze swoim życiem. – kpiący uśmieszek pojawił się na jego twarzy.
- Tak… Za to ty jesteś idealny. Jak zawsze…
Zamknął skrzyneczkę, po czym przygryzł wargę. Zwolnił oddech. Odruchowo wstał i odwrócił się w jego stronę. Lucas, wielki Lucas. Idealny, duma rodziny. Istne dziecko doskonałe. Był o cztery lata starszy od Rayan’a, studiował prawo. Miał wszystko o czym zamarzył, nie liczył się z innymi. Zawsze znajdował się w centrum towarzystwa. Wszyscy mu zazdrościli. Jednak Rayan nie potrafił sobie z tym poradzić, zawsze był odstawiany na boczny tor. Pozostawiony sam sobie.
Nie do końca sam się rozumiał. Przez większość czasu samotność była jego przyjacielem. Jednak z biegiem czasu wszystko się zmieniło. Brakowało mu czegoś prawdziwego, namacalnego, a także bliskiego.
Od początku szkoły średniej starał się znaleźć przyjaciół, a nawet zwykłych kolegów. Jednak wszystkie jego starania kończyły się niczym. Nie potrafił nic z tym zrobić. A jego odmienność była dla niego przeciwnikiem.
- … Uwielbiany. Mam tego dość. – zaczął -  Po prostu wyjdź!
- Nigdy  się nie zmienisz – powiedział zamykając drzwi za sobą.
Rayan z każdą minutą był pewniejszy swojego wyboru. „A więc wszystko zaplanowane…” – pomyślał. Bez pośpiechu założył czarny płaszcz i udał się schodami na parter. Kilka chwil potem stał już przed rodzicami. Ze łzami w oczach, starał się wydać z siebie jakikolwiek dźwięk. Z przerażeniem spoglądali na niego, a on zaczął wycofywać się.
- Jestem taki słaby… - wyszeptał.
W tym momencie odwrócił się i pośpiesznie skierował się w stronę wyjścia.
- Przepraszam.  - powiedział niepewnym głosem.
Po raz ostatni odwrócił się w ich stronę, aby zapamiętać ich twarze. Lucas w tamtym momencie stał na schodach  z szyderczym uśmiechem.
Wtedy  ruszył w swoją podróż. Zdany jedynie na siebie. A oni na stali na tarasie i przyglądali się jak Rayan znika w puszystym srebrnym puchu.

Na twarzy Rayan’a pojawił się uśmiech. Wszystko wydawało się snem, pięknym. Ukazującym wolność. Jednak teraz wrócił do życia. Podniósł się z zimnej powierzchni łazienki i pewnym krokiem wyszedł na korytarz. Stanął przed frontowymi drzwiami, wziął głęboki, ale pewny oddech. Po czym oddalił się z tego miejsca. 

cdn.
***

Mleko w szkole… why not? xd


Wczoraj mieliśmy „noc filmową” w szkole < szczegół, że od 18:30 do 1:00>. Ale pomiajając te trefne godziny, było całkiem miło. Obejrzeliśmy: Jestem Bogiem, Egzorcyzmy Emily Rose i Incepcje oraz komedię niespodziankę.


Najgorszy szczegół to ten, że oparte na faktach autentycznych. A Wy uważacie, że opętanie jest możliwe, a może to tylko choroba psychiczna? Chętnie poznam Wasze zdanie...

Trzymajcie się!
 ; >
Charles



sobota, 2 marca 2013

Rozdział IV i 1/2 /Ch

Dzień dobry!
O dziwo jest dobry również dla mnie! ; >
W końcu minął ten dłuuuużący się tydzień i mogę dodać coś na bloga. Wszystko rozpoczęło się trzydniowymi rekolekcjami, gdzie ksiądz próbował wcisnąć nam tylko to co chciał. Skrytykował wszystko co nie szło po jego myśli. Od zmasowanego ataku na kościół względem abdykacji papieża, po „palenie” homoseksualistów” na stosach. Jedno słowo – zacofanie.
                                                                       Witamy w średniowieczu! …

I tak trzeciego dnia całkowicie już straciłem wiarę. Czy dobrze mi z tym? Raczej tak, przynajmniej się już nie oszukuję.
Czwartek rozpocząłem  m
atematyką i jej wartością bezwzględną…

Rozumiem, że profil matematyczny, ale … kiedy ja tego użyję!?
W piątek daliśmy upust artystyczny na hiszpańskim. Pół godziny zmarnowanej na zmycie. xd

Ale nie zanudzając już więcej przejdźmy do rozdziału 4 i 1/2 .

***
- Prawda, że cudowne? – subtelny uśmiech zakrył jej usta.
Skinął głową. Wiatr delikatnie mierzwił jego kręcone kruczoczarne włosy. Wpatrywał się w rozciągający horyzont nowojorskiego Central Park’u, pokrytego dopiero co zakwitniętymi drzewami. Nadeszła wiosna to było pewne. Niebo po raz pierwszy od wielu miesięcy pokryło się aksamitną niebieską barwą, dopełnioną niewielkimi smugami białoszarych obłoków. Lekki ciepły wietrzyk subtelnie kołysał korony dużych potężnych drzew. Dźwięk ten rozchodził się w każdą możliwą stronę, a docierając do ludzi wywoływał atmosferę wyciszenia i harmonii. W drobnym zbiorniku wodnym fale intensywnie uderzały o mur przylegającego chodnika. Jak gdyby szukały ucieczki, wyjścia z sytuacji. Woda rozbryzgiwała się na okoliczne trawy i kwiaty, czasem na ludzi. By odejść z tego miejsca, za każdą cenę. Obok, na pobliskiej polanie rosły duże skupiska różnorodnych kwiatów. Wśród nich leżeli ludzie. Szczęśliwi i zadowoleni, pełni wiary i nadziei na lepsze jutro. Patrzyli na siebie z wielkim zaangażowanie jak gdyby jutra miało nie być.
Spoglądał na to ze względnym spokojem, ale niezwykłą fascynacją wewnętrzną. Po długim czasie udało mu się, mimo że stracił wszelką nadzieję. W oczach zimnych, ale głębokich narastały mu łzy. Jane podeszła do niego, znajdowali się na tarasie jego mieszkania, właściwie nadal wspólnego mieszkania. Mieszkania Rayan’a i Matt’a.  Od ich rozstania minął już dobry rok, ale on nadal nie mógł zapomnieć.
- Tęskniłeś za tym, przyznaj. – pocałowała go w policzek.
- Tak i to bardzo, ostatnie pół roku…
- Rozumiem, to był czas niepewności. Ale udało ci się!
- Nie… To nam się udało. – objął ją.

Nocą obudził się zlany potem. Drastycznie zerwał się z łóżka. Jane leżała tuż obok. Wstał i poszedł do łazienki. Stanął przed lustrem. Dokładnie przyjrzał się osobie z odbicia. Nie poznawał się. To znaczy, był tam brunet o kręconych włosach z liliowo błękitnymi oczami, z trzy dniowym zarostem. Ale to był tylko pozór. Każdego dnia coraz mniej się rozpoznawał. To było coś więcej, siedziało to wewnątrz. Nie do końca mógł to zrozumieć. Coś jak pustka. Miał Jane, ale nie był pewny swojego wyboru.

Godzinę później siedział już w kuchni z dużym kubkiem owocowej herbaty. Niedbale  przyglądał się ginięciu kolejnych ziarnek cukru. To był jego temat zastępczy. Dumał już dłuższą chwilę, a nawet kilka chwil. Zresztą jak każdej nocy od kilku tygodni. Nie wytrzymał. Poprawił niebieski szlafrok mocno go przewiązując. Starając się nie wywołać jak najmniejszego hałasu podszedł  do półki. Obejrzał się za siebie, aby upewnić się o swojej samotności. Serce głośno i wyraźnie kołatało w jego silnej klatce piersiowej. Teraz czuł tylko rytmiczne uderzenia, przyśpieszające z każdą chwilą. Przekręcił kluczyk i wyjął ze schowka zwitek papierów. Jednak zainteresowała go tylko jedna rzecz. Zdjęcie.  Był na nim Matt. Stał w bezruchu cztery minuty, bez mrugnięcia wpatrując się w fotografię. Odwrócił kartę i przeczytał w myślach „Dla miłości mojego życia, Matt”. Wtedy cały świat zniknął. Czuł tylko głos serca, który powtarzał  w kółko – Matt, Matt. Doskonale rozumiał, że wciąż coś do niego czuje, jednak nic nie mógł zrobić.
- Znów miałeś koszm… - zaczęła Jane wychylając się zza rogu.
Rayan natychmiast wyrwał się z narastającego stanu. W ciągu sekundy obrócił się plecami do półki, po czym szybko wziął głęboki oddech,
- Tak… – zaczął – Właśnie… piję… kaw, no ten herbatę. – szukał słów.
- A co robisz przy półce? Na pewno wszystko w porządku?
Jane doskonale wiedziała, że coś jest na rzeczy. Zarzuciła włosy do tyłu i rozpoczęła ofensywę. Rayan milczał.
- Co ukrywasz? Co trzymasz w ręce? – zbliżała się do niego.
- Jane przesadzasz, daj już spokój.
- Wciąż się dziwnie zachowujesz, masz jakieś sekrety.
- Jak każdy… - wyszeptał Rayan.
Jane była już przy nim, gwałtownym ruchem chwyciła jego rękę i przyciągnęła do siebie.
- Otwórz! – zagroziła.
Pusto. Rayan wycofał się w głąb korytarza, chciał jak najszybciej zniknąć z oczu kobiety. Kobiety zdesperowanej, rozwścieczonej  i gotowej na wszystko. Wiedział, że wszystko zbliża się ku końcowi, jednak nie potrafił tego zakończyć. Jeszcze nie teraz.
Trudno ocenić, jak potężna może być miłość. Może nam dać siły w ciężkich chwilach lub zmobilizować do poświęceń. Może sprawić, że przyzwoity człowiek popełni straszny czyn. Może popchnąć zwykłą kobietę do szukania prawdy. Nawet kiedy odejdziemy, miłość pozostanie. Wszyscy szukamy miłości, ale…  

cdn.          
***
Historia się bardzo zagmatwała, ale niedługo wszystko się wyjaśni. I promise.
Resztka zimy i początek upragnionej wiosny. ; D


Do zobaczenia niebawem. ; >
Charles